sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 2

ROZDZIAŁ 2
PIPER
  Percy w drodze do Wielkiego Domu wytłumaczył mi że Chejron odszedł i że Olimp został zamknięty. Widział to jak wejście zostaje zamknięte w swoim śnie, ale nic więcej nie wie, czyli tego dla czego się tak dzieje. Co ważniejsze musiał zataić to że w śnie widział się z centaurem więc w ogóle nic nie powiedział Annabeth, ponieważ wiedział że jeśli dowie się o tym że Chejron chce odejść na pewno przyjechała by do obozu żeby go zatrzymać. Ten stary centaur był dla niej jak drugi ojciec. Gdy teraz Percy jej to powiedział lekko się zdenerwowała, a jak jeszcze dodał to o zamknięciu Olimpu, wściekła się. A my znaleźliśmy się w pobliżu tej całej sytuacji.
- Chyba  to nie najlepiej że tu jesteśmy.- Szeptałam do chłopaków stojących obok mnie.
- Yhmm, więc wycofujemy się na mój znak.-Przyznał Leo kiwając głową, zrobił krok do tyłu i chwycił nas za ramiona.- Już! Wynosimy się stąd!- Tym razem już nie szeptał, choć Annabeth była tak pochłonięta kłótnią z Percy'm że i tak zapewne nas nie słyszał, wątpię w to że w ogóle zwróciła uwagę na to że wyszliśmy.
  Wyciągną nas z Wielkiego Domu prędzej niż zdążyłam się go spytać o co mu chodzi. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz dostrzegłam że słońce nie jest już tak wysoko. Starając się uspokoić obozowiczów dzień miną szybciej niż zwykle, i tak właśnie teraz słońce chyliło się już ku zachodowi. Przeniosłam wzrok z nieba na roześmianą twarz syna Hefajstosa. Przez te trzy lata  odkąd go poznałam w szkole dziczy zmienił się tylko z wyglądu, nie był już takim niskim, chuderlawym skrzatem, nie wiele urósł, choć teraz był już trochę wyższy ode mnie, od pracy w kuźni wyrobiły mu się mięśnie, i może obecnie jest lepiej zbudowany niż Jason czy Percy? Choć może mi się tylko tak wydawać bo jest od nich niższy.
- Loe czy nie mogliśmy  po prostu wyjść jak ludzie?-  Spytałam uśmiechając się do niego. Może i teraz wygląda już nieco inaczej ale nic poza tym.
- Nie.- Wyszczerzył się jeszcze szerzej.- Tak jest zabawniej.
- Niech ci będzie.- Westchnęłam.- Jeśli wracasz do swojego bunkru dziewiątego to możemy......
- Cię odprowadzić.- Wszedł mi w zdanie Jason.
 Posłałam mu pytające spojrzenie, nie dlatego że wyczuwałam w tym coś podejrzanego, więc liczyłam na uśmiech z jego strony, mówiło by mi to tyle że chce zwyczajnie spędzić dzisiaj jeszcze ze mną choć odrobinę wolnego czasu. Unikną mojego spojrzenia, szedł dalej w stronę lasu słuchając Leona, mówił coś o pracy w bunkrze.
- Odkąd powstała Nowa Grecja...- No właśnie po tym jak już pogodziliśmy się z Rzymianami, no przynajmniej tyle o ile, wzieliśmy ich patent na miejsce gdzie starsi herosi mogą sobie spokojnie mieszkać. W sumie to również od tamtej pory w obozie są również wnukowie bogów. Z naszej strony mogliśmy zaproponować tylko tyle że mogli wybrać gdzie chcą przebywać, więc parę osób się do nas przeniosło, choć od nas raczej nikt się nie kwapił by przeprowadzić się do Rzymu. Niestety są, lekko mówiąc, odporni na wszelkie zmiany przez co nie przejęli od nas niczego z naszej kultury.- mamy  strasznie dużo roboty, więc to i lepiej że tylko mnie odprowadzicie.
- No na pewno lepiej ci się pracuje samotnie z Calypso.- Zażartował Jason, a ja się tylko przysłuchiwałam ich rozmowie.- Tylko czy nie dłużej, co?
- Ej! Bez takich!- Oburzył się syn Hefajstosa.- Czasem mi pomaga, jak mam dużo roboty,ale miejąc dodatkową prę rąk idzie szybciej.- Mamrotał usprawiedliwiając się.
- Nie no stary po prostu jestem pełen podziwu że udało ci się wyrwać taką tytanke.- Posłałam ostrzegawcze spojrzenie synowi Jupitera które mówiło by się zamkną. Co nie obeszło uwadze Leona.
- Ja jej nie wyrwałem..- Zawahał się.- jakkolwiek to brzmi, tylko uwolniłem z Ogygii a ty lepiej uważaj na słowa bo nasza królowa piękności jest najwyraźniej nie w sosie.- Szturchną mnie lekko łokciem uśmiechając się do mnie pocieszająco.- Nie przejmuj się tak odejściem Chejrona, jak Rzymianie sobie poradzili sami to i my damy radę, a zresztą złość piękności szkodzi.
- Na pewno się nie złoszczę, choć i tak w przeciwieństwie do ciebie mi to nie grozi.- Pokazałam mu język.- I ja się nie tym martwię.
- Więc o co chodzi?- Dopytywał się Leo.- Jeśli chodzi o tego...- Przerwał by, wnioskując po jego minie, odpowiednie określenie Jasona na którego teraz wskazywał palcem.
- Lepiej nie kończ tego zdania Leośku.- Wciął się w zdanie syn Jupiter, który z wyraźnym zadowoleniem założył mu chwyt na szyję i zaczął mierzwić mu włosy.
- Grrr to że jesteś wyższy nie znaczy że możesz znęcać się nad tymi którzy są wysocy inaczej.- Leo zrobił obrażoną miną gdy Jason go już puścił. Jednak jego grymas po chwili zmienił się znów w szeroki uśmiech.
- No jesteśmy pod bunkrem więc mów cóż za nicpoń uczynił cię nieszczęśliwą królowo piękności.
- Leo na gacie Zeusa odbija ci bardziej niż zwykle, a ja mam po prostu mam dziś gorszy dzień.
- Lepiej powiedz nam czego ty się nażarłeś?- Spytał się śmiejąc Jason, a Leo zignorował jego pytanie.
- Więc nie pozostało mi nic więcej niżeli opuścić cię wać panno i ciebie Ser Buraku.
 Leo odwrócił się na pięcie i ruszył, cóż krokiem który miał przypominać jazdę na koniu, w stronę bunkru. I tak zostałam sama ze swoim chłopakiem.
- To co może przeszlibyśmy się nad jezioro?- Zwrócił się do mnie wyraźnie rozbawiony przez Leona.
- Normalnie by mi to odpowiadało- Podeszłam bliżej i objęłam go w pasie a on położył mi ręce na biodrach.- Ale przez te dzisiejsze zamieszanie padam z nóg.
- Nie dziwie się, sam jestem zmęczony, ale daj mi dziesięć minut muszę o czymś z tobą porozmawiać.-Odsuną się ode mnie, teraz dzielił nas od siebie krok, nie puścił mojej dłoni.
  Patrzył mi prosto w oczy, wiedząc że się zgodzę a jeśli nawet nie to i tak powie mi to po prostu tutaj lub w drodze do domku numer dziesięć. Skinęłam głową, na znak że możemy ruszać nad jezioro. Jeśli chce ze mną porozmawiać gdzieś gdzie ma pewność że będziemy sami to znaczy to tyle że jest to coś ważnego. W sytuacji gdy jest prawie pewne że znów mamy kłopoty słuchanie ''czegoś ważnego'' od niego, zwłaszcza od niego, nie brzmi zachęcająco. Normalnie zastanawiała bym się o czym może chcieć ze mną porozmawiać, sęk w tym że dobrze wiem co go gryzie, i to mnie martwi. Dochodzimy nad brzeg jeziora, Jason obraca się w moją stronę tak że teraz stoi zemną twarzą w twarz.
- Jesteśmy na miejscu więc o co chodzi?- Pytam. Syn Jupitera włożył ręce do kieszeni i spuścił głowę. Wygląda teraz jak małe dziecko które coś przeskrobało, więc wiedząc że coś się stało spytałam słabo.- To co przeskrobałeś.
- Nic.- Prychną cicho uśmiechając się.-  W Rzymie jest coraz gorzej.
- Reyna i Frank są teraz pretorami, a oni sobie poradzą.
  Powiedziałam dosyć ostro, wiedział że ten temat mnie drażni i dlatego bał się go poruszać. Od paru dni wiedziała że Jason interesuje coraz bardziej sytuacją Rzymu. Nie przepadam za obozem Jupitera, może moje powody są śmieszne i może w ogóle nie powinnam ich mieć? Nieważne, ale wiem że są tam nasi przyjaciele przez co było mi jeszcze gorzej bo przez swój egoizm nie chcę im teraz pomóc, znaczy chcę tyle że wolę by zrobił to kto inny niżeli mój chłopak. To by tylko dowodziło temu że wciąż łączy go coś z Rzymem, z jego dawnym domem, i bardziej niż właśnie tego nie mogę znieść że wciąż mi to przeszkadza.
- Piper właśnie chodzi że nie bardzo.- Ożywił się, podszedł do mnie bliżej, wyją ręce z kieszeń i teraz patrzył mi już prosto w oczy tłumaczą dalej.- Mają spory problem, szczególnie z tym że ich poparcie wśród legionistów spada na rzecz Oktawiana, a on jest raczej przeciwny naszej współpracy. Co gorsza jestem tego pewien że był by wstanie rozpętać pomiędzy nami wojnę.
- Dlaczego?- Spytałem słabo, moja altruistyczna strona zaczęła górować nad egoizmem.- Jeśli przeciwstawia ich przeciwko nam to raczej wcinając się teraz w ich rządy raczej pogorszymy sprawę, więc co niby mamy zrobić żeby im pomóc.
- To wszystko się naraz kumuluje Chejron, zamknięcie Olimpu, i problem Rzymian.- Mówił już spokojniej.- Od pewnego czasu atakują ich potwory coraz większymi grupami, i sęk w tym że są zorganizowani.
- Czyli chcesz powiedzieć że ktoś nimi dowodzi?- Pokiwał głową odpowiadając twierdząco na zadane przeze mnie pytanie.
- Nasi przyjaciele mają poważne kłopoty.- Powiedział głosem głosem wypełnionym stoickim spokojem, wie że już mnie złamał i to że teraz również uważam że musimy im jakoś pomóc.
- Jeśli coś się dzieje, a o ile dobrze zrozumiałam to Oktawian robi zamieszanie dlatego że nasi przyjaciele nie radzą sobie z tymi atakami bo są, jak by to nazwać, uwięzieni w swoim obozie przez to że są otoczeni przez góry i nie mają sposobu dowiedzieć się jak liczne są wojska nie przyjaciela, przez to że ich zwiadowcy nie wracają.- Przerwałam, by odetchną ponieważ mówiłam na jednym wdechu.- Czy nie możemy się zorganizować i wspólnie ich zaatakować z dwóch stron.
- Niee.- Odpowiedział marszcząc brwi w zakłopotaniu.
- Rozmawiałam z Hazel.- Wytłumaczyłam.
- Więc nie wytłumaczyła ci dlaczego to zły pomysł?
- Nie miałyśmy czasu dłużej porozmawiać.
- No więc to nie takie proste, Rzymianie nie lubią jak im się pomaga, a raczej jak są od kogoś zależni i potrzebują czyjejś pomocy.- Tłumaczył mi ich logikę syn Jupitera.
- Buraki.- Burknęłam pod nosem.
- W sumie to masz też poniekąd rację, moglibyśmy im pomóc a Annabeth zapewne znalazła by jakiś pomysł jak ich ugłaskać, tylko że po pierwsze wątpię w to, szczególnie w okolicznościach gdy Oktawian sugeruje że przez Reyne i Franka Rzym stał się słaby bo potrzebują naszej pomocy,  by zachowali swoją dotychczasową posadę. Po drugie, co gorsze jest to że możemy nie zdążyć i gdy tam się znajdziemy na miejscu to dopiero wtedy może rozpętać się prawdziwa wojna, bo Oktawian dojdzie do władzy.
- Czyli uważasz że zrobi Reynie i Frankowi?
- Nie.- Natychmiastowo odpowiedział.- Wydaje mi się że nie jest na tyle głupi.
- No dobrze ale w takim razie co ty planujesz?
- Pojadę tam.
- Och no jasne bo ty coś na to poradzisz.- Przewróciłam oczami.- To jest jeszcze bardziej sprzeczne z tym co mi powiedziałeś. A jeśli nawet ma to jakikolwiek sens to niech jedzie Annabeth uda jej się przekonać.
- Znam lepiej Rzymian.- Przekonywał mnie.
- Jeśli mi o tym mówisz to raczej liczysz na to że się zgodzę. Więc odpowiadam: Nie.- Patrzyłam w jego oczy w których widoczna była coraz większa desperacja, a ja mówiłam ostrzej i głośniej. Byłam coraz bardziej zła.- Percy też spędził jakiś czas u nich!
- Ale to ja jestem Rzymianinem i ja byłem ich pretorem dłużej niż kilka dni!- Teraz już po prostu się kłóciliśmy.- O co ci chodzi?!
- O to że ci ufam.- Powiedziałam mu to prosto w oczy. Powili zaczęłam odchodzić do tyłu.- Właśnie o to że jak powiedziałeś jesteś Rzymianinem.- Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam odchodzić w stronę domków.
- To nie miało tak zabrzmieć!
 Starał się to sprostować, miałam ochotę zawołać ''zabrzmiało'' ale to chyba bez sensu teraz się przekrzykiwać. Zaczęłam biec wiedząc że zapewne Jason będzie chciał mnie dogonić i zacznie się tłumaczyć. Dobiegłam do domku Afrodyty, złapałam za klamkę ale się zawahałam puściłam odwróciłam się. Przystaną, a mnie naszła myśl czy nie zaczynam histeryzować, teraz to już i tak nie ważne, pokłóciłam się z nim i koniec.  

czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział 1

Rozdział 1
Annabeth
  Koniec roku, koniec szkoły i dwa miesiące wolnego z przyjaciółmi i moim kochanym chłopakiem. Jechaliśmy razem z Percym taksówką na Long Island, oparłam głowę o jego ramie i rozmyślałam. Przez ostatnie dwa lata było spokojnie, wprost cudownie od czasu do czasu atakowały nas  jakieś potwory ale to jest norma u herosa. Parę dni temu to się zmieniło, znaczy nie żeby stało się coś nadzwyczajnego co oznaczało by koniec świata, przynajmniej mam taką nadzieję, Percy po prostu był jakiś małomówny, jestem pewna że coś przede mną ukrywa. Nigdy niczego przede mną nie ukrywał, wiedziałam wszystko, powiedział mi nawet o Gabe i o tym że został zamieniony w kamień. Dlaczego teraz gdy coś go gryzie nie chce mi o tym powiedzieć. Wiedziałam jego świadectwo, więc jestem pewna że ukończył szkołę, bez szału ale to u niego norma, a zresztą i tak lepiej niż zwykle. Choć uważam że jego przygnębienie jest większego pokroju niż siedzenie jeszcze raz w ostatniej klasie. Coś go mocno gnębi i ja się tego dowiem, oj mam już na to swoje sposoby.
  Dojechaliśmy, od razu spostrzegłam Piper która na nas czekała, ona też raczej nie miała humoru. Wysiadłam z taksówki od razu ruszając w jej kierunku by się z nią przywitać. Moja przyjaciółka była całoroczną obozowiczką, ostatnim razem widziałam ją w ferie zimowe. Wpadłyśmy sobie w ramiona, po czym odsuwając się dostrzegłam jej dość smutną minę.
- Co się stało?- Spojrzała mi w oczy zaciskając usta.- Coś nie tak z obozem?
-Nie.- Odpowiedziała cicho.- Znaczy, tak, tak jakby, bo to jak by no....
- Piper przejdź po prostu do sedna i powiedz co się stało.
- Chejron znikną.- Spodziewałam się tego że domek  Aresa znów pokłócił się z domkiem Apollo nawet tego że Leo rozsadził bunkier i część obozu, przeszła mi przez głowę również myśl że może Zeus znów ukarał Dionizosa, i Pan D. wraca na obóz.
- Jak to znikną? Bogowie przysłali kogoś za niego?- Dopytywałam, przypomniało mi się jak sześć lat temu centaura zamieniono na Tantala, ale dlaczego teraz mieli by to zrobić?
- Nie, po prostu znikną- Obok mnie staną Percy z naszymi torbami, nie wiem ile słyszał ale nie dopytywał się o co chodzi, czekał tak jak ja aż córka Afrodyty powie co się stało.- Wczorajszego wieczora jeszcze był, odprowadzałam go do wielkiego domu po ognisku. Choć to było dziwne bo mówił mi o tych wszystkich rzeczach, no o sprzedaży truskawek i tak dalej. Na koniec powiedział że czasem naprawdę ciężko jest to wszystko ogarnąć ale w czasem jest już coraz łatwiej.
- Nic nie rozumiem.
  Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wielkiego domu. Może tak dowiem się czegoś więcej, przecież musi być jakiś ślad po min. Nie wiem czy Piper i Percy ruszyli za mną, ale na pewno nie próbowali mnie zatrzymać. Gdy przeszłam przez próg w środku spotkałam Leona, który przeglądał coś na stole.
- Już wiesz.- Syn Hefajstosa spojrzał manie, w dłoni trzymał jakieś papiery.- Więc co teraz?
- Skąd mam wiedzieć.- Pokręciłam głową.
- Niczego nie ma, tak jakby się rozpłyną.- Dodał.- Ale raczej coś, no znaczy ktoś ważący prawie tonę nie znika bez śladu.
- U nas wszystko jest możliwe. Co tam masz.- W skazałam na papiery które trzymał.
- Ymm, no jakieś umowy, coś o truskawkach.... Zeus wie co tu!-  O dziwo nie rozległ się odgłos uderzenia pioruna, jak zwykło reagować na tego typu powiedzenie. Podeszłam by sprawdzić co ma Leo.
- Stary on na pewno wie, ale radze ci nie drażnić mojego ojca.- Za plecami usłyszałam głos Jasona.- Hej Annabeth.
- Cześć,- Przywitałam się.- Znalazłeś coś na górze?
- Niestety nie.- Do wielkiego domu wszedł Percy z Piper. A ja gorączkowo przeglądałam papiery, to były jakieś zwykłe umowy dotyczące obozu, z Olimpem i śmiertelnikami.
- Annabeth,- Percy łagodnie wypowiedział moje imię podchodząc do mnie bliżej ale nie staną zupełnie obok. Przyniosłam wzrok na niego.- On odszedł.
  Mówił spokojnie, najłagodniejszym tonem na jaki było go stać. Wpatrywałam się w niego marszcząc brwi. Nie rozumiem, jak to odszedł? Doszło do mnie że Percy właśnie to przede mną ukrywał.
- Miałem sen, dwa dni temu.....
- I nic mi nie powiedziałeś? W sumie teraz to nie ważne.- Warknęłam.- Trzeba skontaktować się z Olimpijczykami, w tej sprawie.
- Nie możemy.- Znów odezwał się Percy.- Olimp został zamknięty, sami musimy zająć się obozem.
- I nic mi nie powiedziałeś!?- Powtórzyłam pytanie bo teraz nabrało na znaczeniu. Kątem oka zauważyłam że Piper, Jason i Leo się wycofują opuszczając wielki dom. W tym momencie byłam wściekła.- Dlaczego?! Dlaczego o niczym mi nie powiedziałeś! Przecież wiesz że Chejron jest, był dla mnie jak drugi ojciec!
- I co byś zrobiła, przyjechała i co? On i tak nie zmienił by decyzji.- Odpowiedział nie podnosząc głosu, gdy ja krzyczałam.
- A Olimp?! O tym też nie wspomniałeś.
- Co by to zmieniło.- Zapadła cisza. Zdołałam zebrać myśli i ochłonąć by wiedzieć że nie powinien tego zrobić.
- Tylko tyle by teraz wiedzieć że coś przede mną ukrywałeś.
  Minęłam chłopaka wychodząc z wielkiego domu i kierując się do domku numer sześć. Byłam zła na Percy'ego i była zdezorientowana, jak to teraz my mamy się zajmować obozem. Wzieliśmy patent od Rzymian co do ich Nowego Rzymu, czyli po drugiej stronie jeziora Herosów powstała Nowa Grecja, ale nie jestem pewna czy tak spontanicznie będziemy potrafili zająć się tym wszystkim sami tak jak oni to robią. Przeszłam przez próg domku Ateny, był pusty. Całe moje rodzeństwo zapewne było na jakiś zajęciach, no tak żadnych nie ma. Rzuciłam się na łóżko zamykając oczy.