niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 14

Rozdział 14
Hazel
Wyszliśmy na zboczu góry gdzie osadzone było więzienie.
Miał na nas tu czekać Gerald, by pomóc przedostać się przez obóz bez większych problemów, ale jak widać zajął się nim Mike. Oktawian musiał coś podejrzewać więc pewnie wysłał go by śledził syna Merkurego. Gerald leżał nie ruchomo na ziemi, po walce z której Mike też nie wyszedł bez szwanku. Miał okropnie rozcięte udo do tego opryski krwi na twarzy i rękach. Słowa więzły mi w gardle gdy patrzyłam na Geralda, bo mogłam skończyć jak on. Napotkałam wzrok Mike'a który nie był zbyt przyjazny.
- Tak to zwami jest, psia krew.- Syn Wenus pokracznie klękną, utrudniało mu to rozcięcie na udzie. Wytarł ostrze o trawę by czyste schować do pochwy, klną przy tym po łacinie. Znam go zbyt długo żeby posądzać o aż taką pewność siebie, by opuszczać broń gdy stoi przed piątką herosów.
- Mike, co się dzieje.- Spytałam, czując że coś jest nie tak w jego zachowaniu. Chłopak z sykiem podnosił się z klęczków, a ja spojrzałam na Percy'ego przez ramie. Wiedziałam że w kieszeni miał już swój długopis, będąc gotowym by zamienić go w Orkan w każdej chwili.
- Ehhh możemy tutaj tak sobie pitu pitu, ale słuchaj....... no, znaczy się patrz.- Mike wskazał dłonią na Nowy Rzym, z którego wszyscy uciekali. Dopiero teraz poczułam wstrząsy.- To nie trzęsienie. W świątyni twojego ojca jest przejście go podziemi, które Cezar chce wysadzić, czy coś. Szczerze mówiąc sam nie wiem, mi powiedziano tylko że mam wam pomóc.- Syn Wenus kuśtykając zaczął kierować się w stronę koszar.
- Czekaj, co z legionistami?- Zatrzymała go Annabeth.- I co z Cezarem.
- Walczą, ale nie z grekami.- Mike odpowiedział na pierwsze pytanie. Ponownie odwracając się, rzucił przez ramie.- Cezarem miał zająć się Jason, ale chyba coś mu to nie wychodzi.
Ta wiadomość sprawiła że chwilowo zeszło zemnie powietrze, pozwalając poczuć ulgę której nie czułam już od dłuższego czasu. Wszystko niestety wróciło z kolejnym spojrzeniem w stronę Nowego Rzymu.
- Chyba trzeba im pomóc.- Z zamyślenia wyrwał mnie Leo.
- Yhm. Idźcie tam, a ja pójdę pomóc Jasonowi.- Posłali mi nie pewne spojrzenia.- Tylko ja umiem poruszać się podziemnymi tunelami.
- Więc idziemy razem.- Pokiwałam głową, zgadzając się. Bez sensu było by się teraz kłócić z Percy'm, szczególnie że ulżyło mi gdy się zgłosił.
Nie tego się spodziewałam po tych podziemiach. Miałam nadzieję że będą to zwykłe tunele, a nie otwarte przestrzenie. Jako córka Plutona potrafię poruszać się pod ziemią, ale nie mam wbudowanego GPSa którym zlokalizuje Cezara. Fortuna sprzyjała nam w tym że jak na razie większa część korytarzy była gdzieś zasypana, przez co widziałam gdzie mogli się udać. Stojąc przed tym rozdrożem nie mieliśmy już tyle szczęścia, co najmniej dwa z czterech przejść był drożne.
- Co jest?- Spytał zaniepokojony Percy.
- Nie wiem którym możemy przejść.- Odpowiedziałam w miarę szczerze.- Tędy.- Wskazałam na lewy tunel, wstając z klęczków. Nagle jedna poczułam że to chyba zły wybór.- A może jednak ten po prawej?- Byłam już kompletnie zakłopotana.
- Idziemy na prawo.- Syn Posejdona podjął decyzję, nie czekając na moją zgodę wszedł w wybrany korytarz.
Wstrząsy były coraz silniejsze, więc musieliśmy się śpieszyć. Nie pytałam go dlaczego akurat ta droga bo wiedziałam że wybrał ją od tak. Ruszyłam zanim wyprzedzając go, i próbując wyczuć dalszą drogę.
Końcem korytarzy było wielkie podziemne miasto, na które zawalała się część sklepienia. Przeszły mnie ciarki na samą myśl że właśnie zawala się część miasta. Percy złapał mnie za ramie, ciągnąc w dół schodów. Starając się przy tym przekrzyczeć hałas, walących kamieni, krzyczał że musimy jak najszybciej odnaleźć Jasona i się stąd wynosić.
Znaleźliśmy syna Jupitera w połowie drogi. Leżał pod jednym z zawalonych filarów, szczęście nie był kompletnie przyciśnięty więc mogliśmy go łatwo wyciągnąć. Jason był nieprzytomny a to nie ułatwiało zadania, bo musiał go nieść Percy. To nas mocno spowalniało ale i tak udało nam się wydostać. Ciągnęliśmy go nie wiedząc nawet czy jeszcze żyje, pręt wystający z lewego barku który i tak był krwawą masą, nie wyglądał pocieszająco.
Przed świątynią czekał już na nas ''komitet powitalny'', zabrali Jasona do koszar by tam się nim zająć a my ruszyliśmy do miasta. To nie był koniec, zatrzymanie działań Cezara pozostawiło po sobie echo. Zaczynając od zniszczonego miasta, przedzierając się przez wszystkich rannych i nie zapominając o Reynie i Franku. Musiał mieć jakiś cel w utrzymaniu nas przy życiu, więc i ich też, nie może być inaczej. Przecież to nie może skończyć się źle, nie teraz........
Percy
Szpital wyglądał ohydnie, jakkolwiek to brzmi. Coraz znosiliśmy tu rannych lub to co zostało z tych których znaleźliśmy w zniszczonej części miasta. Słońce już dawno zaszło i w końcu znieśliśmy ostatnią turę mieszkańców którzy znaleźli się pod gruzami. Przechodząc szybkim krokiem przez szpital, wymieniłem spojrzenie z Piper, kiwnęła słabo głową co miało mi mówić że wszystko gra. Siedziała tu przez cały czas biegając od jednego łózka do drugiego, pomagając dzieciakom Apolla. Gdy ja znikałem stąd tak szybko jak się tu pojawiałem, znosząc kolejnych rannych.
Zatrzymałem się na zewnątrz, wypełniając płuca świeżym powietrzem, gdy odetchnąłem, powolnym krokiem udałem się do baraku. Dopiero teraz poczułem jak bardzo jestem zmęczony.
Chciałbym nie widzieć tego wszystkiego, bólu w ich oczach, nie słyszeć jak konają. Chciałbym zamknąć oczy, zasnąć i obudzić się nie pamiętając o tym wszystkim. Ale tak się nie dało, uczucie bezsilności nie dawało mi spokoju. Wciąż czułem coś co kazało mi wstać i biec by im pomóc, tyle że nie mogłem. Powieki coraz bardziej mi ciążyły, jeszcze nigdy nie byłem tak wdzięczny słabościom mojego ciała.
*******
Znów stałem w kompletnej ciemności, mając deja vu. Jakby ten dzień nie był wystarczająco zły, spotkanie z bliźniakami Aresa musiało zamienić mój sen w koszmar. Tym razem nie biegałem jak opętany, próbując uciec z tej ciemności. Wiedziałem że światło przyjdzie samo, tak jak wtedy. Blask, spadanie, i znów leżałem przed Dejmosem. Różnica była taka że tym razem tu też panowała noc, przez koronę drzew przenikał blask księżyca. Syn Aresa siedział na ziemi poprawiając ognisko, będąc niewzruszonym moją obecnością.
- Czego chcesz?- Warknąłem, chłopak spojrzał w moją stronę.- Mów i odeślij mnie z powrotem.
- Nie denerwuj się tak bo ci coś pęknie, nie mam zamiaru cię tu przetrzymywać.- Mówił to innym tonem niż ostatnio, nie było w tym słychać kpiny tylko zdecydowanie. Na jego twarzy malowało się to samo, może i jego to wszystko ruszało. Przypomniało mi się to co mówiła mi Annabeth o świątyni ze spętanym Aresem, który zdaniem Piper miał symbolizować to że każda wojna nie się ze sobą cierpienie. Ta myśl utwierdziła mnie że Dejmos wcale nie jest tak obojętny na to co się dziś stało.
- Gdzie twój brat?- Zmieniłem ton, przestając widzieć w nim wroga. Chciałem wiedzieć co planuje a wiedząc że może wejrzeć mi w umysł nie próbowałem go bardziej wypytywać.
- Posłuchaj, jesteś w San Francisco, stąd masz blisko do Hadesu więc się tam udasz.- Przerwał zastanawiając się nad tym czy mówić dalej.- Ja i Fobos będziemy mieć na oku waszą ferajnę. Tak na wypadek jakby ktoś coś kombinował.- Kończąc, szybko pstrykną palcami odsyłając mnie z powrotem, bym nie mógł zadać kolejnego pytania.
********
Znów-dosłownie- wyrwałem się ze snu. Nie znoszę uczuć które niosą ze sobą bliźniaczy bogowie, cały się trzęsłem czując niepokój, sam nie wiedząc o co. Do tego chodziły mi po głowie słowa Dejmosa, musi wiedzieć, a przynajmniej podejrzewać co dzieje się z tymi którzy nagle przepadli.
- Zły sen?- Słysząc te pytanie, odwróciłem się w stronę dziewczyny która mi je zadała. Annabeth podpierała się łokciami na łóżku naprzeciwko mnie. Ściągnąłem swoje nogi z pryczy, podparłem łokcie na kolanach i pokiwałem przecząco, odpowiadając tym samym na jej pytanie.
- Nie możesz spać?- Spytałem, szeptem by nie zbudzić tych którzy nie mają kłopotu ze snem. Dziewczyna odpowiedziała na pytanie w ten sam sposób co ja.

Podszedłem do jej łózka kładąc się obok niej i całując ją w czubek głowy gdy wtuliła się we mnie. Leżeliśmy tak do rana, bo żadne z nas nie mogło zmrużyć oka, ja przez myśl że mam bez słowa ją zostawić i iść samemu do Hadesu, a Annabeth przez ciągłe myślenie o tym wszystkim co się wydarzyło.   

wtorek, 13 stycznia 2015

One-Shot

 Miałam zamknięte oczy, starałam się nie myśleć o niczym innym niż zdanie które miałam do wykonania. Terkot silnika o dziwo mi w tym pomagał, nie wiem dlaczego ale ten odgłos mnie uspokajał. To nie jest pierwsze zadanie jakie wykonuje, pozostali z mojej załogi raczej nie przejmowali się tym wszystkim za bardzo, ja w sumie też nie. Po prostu wolałam się wyciszyć gdy reszta prowadziła cichą rozmowę, przynajmniej starali być cicho. Teo co chwile żartował, docinając Poli przez co dochodziło do rękoczynów które uspokajać musiała Rozalia. Siedziała pomiędzy nimi rozdzielając ich gdy oni popychali się przez nią. Jedynie Mark jak zwykle siedział spokojnie przyglądając się harmidru jaki tu panował.
- Jeśli spotkamy tubylców tak jak ostatnio, to tym razem naprawdę wbiję ci ich strzałki w dupę!!- Krzyknęła Pola dając pstryczka w ucho dla Tea, bardziej będąc rozbawiona tym co powiedział niż złoszcząc się na niego.
Czasami zaczynałam się przy nich czuć jak w dziecińcu. Ciągle było trzeba ich rozdzielać bo co chwile się przepychali, szczypali, i Bóg wie co jeszcze gdy nie patrzyliśmy.
- Jesteśmy..... znaczy jesteście już na miejscu.- Usłyszałam głos Klopsika, dochodzący ze słuchawki w moim uchu.
Sprawdziłam zapięcie swojego spadochronu, a właz samolotu zaczął się otwierać. Trzymałam się poręczy. Przez hałas nie było już nic słychać, więc Mark gestem dłoni pokazał że mamy już ruszać w wyznaczonej kolejności. Pierwsza miała być Rozalia, potem Teo, Pola, ja no i na końcu Mark. Gdy przyszła moje kolej puściłam się, i lekkim krokiem, przez powietrze które mnie zasysało wyskoczyłam z samolotu.
Wiedziałam gdzie lecimy, czego możemy się tam spodziewać i o sytuacji politycznej tego państwa by wiedzieć co, a raczej kto może kryć się w tych lasach. Więc można powiedzieć że wiedząc to wszystko nic nie może pójść nie tak jak powinno. Nawet widok tego co widziałąm, a raczej jego brak, mnie nie przerażał. Bo jak ma wyglądać dżungla po zmroku? Nie widziałam już żadnego spadochronu, w powietrzu zostałam już tylko ja i Mark.
- Wylądowałam.- Powiedziałam do mikrofonu w opasce na nadgarstku, gdy tylko moje stopy dotknęły ziemi.
Zabrałam się za odcinanie linek i zwijanie spadochronu, po to by nie wykryli nas nie wcześniej niż nad ranem. Do wschodu słońca ma nas już tu nie być. Jeśli chcieliśmy przeżyć musieliśmy działać zgodnie z planem i tym czego zostaliśmy nauczeni.
- Ja też.- W moim uchu zabrzmiał głos Marka.- Pola podaj współdłużne.- Spojrzałam na swój nadgarstek który wyświetlał współrzędne na których się znajdowałam.
- 13N 105E- Byłam od niej dalej niż się spodziewałem, zwiało mnie za bardzo na północ i przez to byłam bliżej Marka niż jej.
Dżungla nocą na pewno nie jest zbyt przyjazna więc zdjęłam broń z pleców i ruszyłam w stronę grupy. Szłam rozglądając się w około, było zbyt ciemno by gołym okiem dostrzec cokolwiek ale na taką ewentualność byliśmy wyposażeni w noktowizory. Zatrzymałam się gdy wydało mi się że mignęło mi gdzieś światełko, ale byłam pewna że tylko mi się zdawało. Gdy chciałam ruszać dalej zobaczyłam laser na drzewie, który miał być wycelowany we mnie. Niezastanawiająca się nad tym zadziałałam instynktownie. Skoczyłam w bok robiąc obrót na ziemi, i gdy byłam ustawiona w kierunku z którego został niecelnie wycelowany we mnie laser. Oddałam szybki strzał, podrywając się szybko do góry by jak najszybciej odnaleźć resztę drużyny.
- Mamy problem.- Powiedziałam biegnąc, nie musiałam mówić nic więcej bo wiedziałam że rozumieją co przez to mam na myśli.
Nie myliłam się też twierdząc że Mark musi być gdzieś w pobliżu mnie. Dobiegł do mnie szarpiąc mnie za nadgarstek tak bym skręciła za najbliższe drzewo. Zatrzymaliśmy się, choć jak na moją logikę to nie był dobry pomysł. On tu rządził a ja byłam nowa więc wolałam się z nim o to nie kłócić. Oparł dłonie o kolana zdejmując wcześniej okulary noktowizyjne, nie byłam tak pewna tego czy jesteśmy tu bezpieczni więc wyjrzałam za drzewo sporych gabarytów, sprawdzając okolicę.
- Tak na ludzki rozsądek- Zaczął po chwili.- Czy profesjonaliści machają błędnie laserem, nie udolnie próbując w ciebie wycelować?
- Emm, nie.
-No właśnie, bo tych których mamy się ewentualnie pozbyć nawet byś się nie z orientowała kiedy zarobiłabyś kulkę w plecy.- Mówił to ostrym tonem.- To musiał być jeden z bojowników ukrywających się w tej dżungli. Następnym razem to może przynieść nam spore problemy.
- Ej no stary bez przesady jest nowa, nie spinaj się tak.- W słuchawce usłyszałam Tea który staną w mojej obronie.
- Tak i dlatego jej to mówię, ciebie już bym zrugał.- Rozmowa się rozluźniła, ale nadal musieliśmy dołączyć do reszty.- Jesteście już na miejscu?
- Tak, ale wiesz.- Przerwał jakby zastanawiał się czy coś dodać- Mark może lepiej uważajcie, nie podoba mi się założenie że mamy ich z głowy, strzał Klary mógł narobić trochę zamieszania.
- Słuchaj.....- Rozejrzał się po czym dodał spokojnie.- Ehh, raczej wszystko mamy jest pod kontrolą Teo.
Wskazał głową żebym ruszała. Nie podało mi się że mam iść jako pierwsza ale nie zdążyłam zrobić nawet trzech kroków jak usłyszałam czyjeś głosy. Odwróciłam się szybko w stronę Marka, pokazywał że mam kucnąć. Bojownicy koczujący w tych lasach zwykle nie mieli nic oprócz przestarzałego karabinu ale dobrze znali te tereny. Dlatego jeśli jest ich więcej z łatwością nas znajdą jeśli się ich teraz nie pozbędziemy.
- Nie możemy tracić więcej czasu.- Szeptał.- Na mój znak ruszamy.
Mark wyjrzał za pień, wystawiając rękę w moją stronę, czekał aż nasi przeciwnicy będą w odpowiedniej odległości. Pokiwał dłonią i szybko poderwał się do góry, ruszyłam zanim słysząc za plecami:
- Vea mean, banh!
Nie znam khmerskiego ale rozumiałam odgłos wystrzału broni. Wraz z tym okrzykiem pociski zaczęły przelatywać obok mnie przebijając korę drzew. Dziękowałam Bogu że nie mieli dobrego cela. Byliśmy coraz bliżej reszty grupy, odgłosy powoli cichły ale bojownicy na pewno nie odpuszczą tak łatwo.
- Rozalia....
- Rozumiem.- Rozi była jakby drugim kapitanem, i nie lubiła jak ją tak nazywałam. Gdy słyszała zdrobnienie swojego imienia ścinała mnie wzrokiem, ale nigdy nic nie mówiła. Była jak taka opiekuńcza starsza siostra która nie chciała tego okazywać, by grać pozory.
Mark szarpną mnie tak że upadłam. Obydwoje leżeliśmy na ziemi zakryci połowicznie przez krzaki, które były tu dosłownie wszędzie. Słaba kryjówka ale raczej chodziło o to by nie przeszkadzać reszcie w pozbyciu się naszych nowych znajomych. Leżeć też nie wypada, i tak przez najbliższy tydzień Teo będzie opowiadać wszystkim jak to nas ratował... ehhhhh to będzie długi tydzień. Obróciłam się, tak by leżąc na plecach móc strzelać, tyle że nie miałam już do kogo. Mówi się że liczą się chęci ale nie w naszej robocie.
- No no no, czyż nie mówiłem że tak będzie.- Teo stanął przed nami podając mi rękę.- Miałem rację i było trzeba was ratować, naszego dzielnego, nieomylnego......
- Daj spokój.- Pola uderzyła go w tył głowy.- Nie ma teraz na to czasu, i tak straciliśmy już go sporo.
- Ruszajmy, ta garstka zaraz ściągnie resztę.
Od celu naszego zadania nie dzieliła nas zbyt długa odległość, ale teraz zaczynało być pod górkę. Dobrze wyszkoleni mordercy są cięższymi przeciwnikami niż banda nie celnie strzelających, bez dobrego wyposażenia bojowników. Dlatego mieliśmy nie robić hałasu, by po cichu zabrać to po co zostaliśmy tu wysłani i wrócić najlepiej nie zostając wykryci. Ale jak zwykle wszyło jak wyszło.
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
To tak w zamian za brak rozdziału, którego nie mogę jakoś skończyć :P Co do tego One- Shota, to jest to jeden z moich pomysłów na kolejną serię. Ale na razie muszę skończyć tą obecną, a do tego czasu może mi się odwidzieć i zacznę wgl coś innego :P    

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 13

Rozdział 13
Annabeth
Zupełnie zgubiłam rachubę czasu.
Przez brak okna czy czegokolwiek przez co mogły by się do nas przedrzeć promienie słoneczne, nie miałam pojęcia czy jest dzień czy noc. Odwiedziny Jasona i tego drugiego też nie wiele mi mówiły, mogli przyjść rankiem lub wieczorem. Dołowało mnie to jeszcze bardziej bo wiedziałam bo wiedziałam co ma się wydarzyć jutrzejszego dnia, a raczej już dzisiejszego. Minęło już pewnie parę dobrych godzin od mojej rozmowy z Clariss. Usiadłam opierając się plecami o ścianę. Czas płyną dalej a ja czekałam aż coś się wydarzy, bo przecież w końcu coś się musi wydarzyć. Wpatrywałam się w drzwi które wreszcie się otworzyły. W korytarzu przed naszą celą pojawił się młody legionista w pełnym umundurowaniu. Mógł mieć góra czternaście lat dlatego wydawał mi się przestraszonym dzieciakiem. Spięty szedł przed siebie starając się nie zwracać na nas uwagi. Musiał być nowy albo bardzo skonfundowany szybką zmianą władzy w Nowym Rzymie. Był tak spięty że gdy Hazel poderwała się do góry podchodząc do krat, chłopak podskoczył. Korytarz był wąski a on szedł zbyt blisko krat więc córka Plutona mogła swobodnie chwycić go za ramie. Odskoczył od niej momentalnie, wciskając się w ścianę. Oczy chłopaka były szeroko otwarte, zrobił się biały jak mąka, wyglądał jakby miał zwymiotować. Dziwiło mnie jak Hazel może wzbudzić w kimś tak strach, ale coś mi podpowiadało że nie jej się tak boi.
- Joe.- Dziewczyna starała się mówić przyjaźnie.- Czy możesz mi dać swój zegarek.- Hazel jakby czytała mi w myślach, ale z drugiej strony wiedziałam że jeśli ma jakiś pomysł jak nas stąd wydostać i to przy wykorzystaniu tego bałaganu, to też musi się dowiedzieć która jest godzina.
- N..nie wolno mi.- Legionista miał zadurzy hełm który teraz mu się zsuną na lewą stronę. Chłopak tak się trząsł i był nieporadny że chcąc go poprawić strącił go z głowy na ziemie.
- Joe, proszę Cie tylko o zegarek by wiedzieć jaką mamy godzinę.- Mówiła spokojnie, w jej głosie nie dało się wyczuć choćby nuty desperacji którą musiała teraz czuć. Niestety chłopak nie wyglądał na przekonanego.
- Joe- Imię chłopaka wypowiedziane z ust Piper najsłodszym głosem na jaki było ją teraz stać spowodowało że chłopak wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Dobrze że nie zaczął się jeszcze ślinić~pomyślała przewracając oczami.- Oddaj jej zegarek.
Joe pokiwał głową posłusznie wyciągając dłoń z zegarkiem w stronę Hazel. Córka Plutona złapała za jego nadgarstek przyciągając chłopaka do siebie. Legionista z hukiem uderzył o kraty po czym osuną się na ziemię. Wszystkie twarze były w zrucone w stronę Hazel, dziewczyna nawet nie kucnęła by sprawdzić która jest godzina, po prostu odwróciła się i szybkim krokiem przeszła na drugi koniec celi.
- Od dziś przestaje przy tobie nosić zegarek, Panno Levesque.- Leo przerwał ciszę.
- Problem w tym że ty go właśnie nie nosisz- Piper miała słabe poczucie czasu w wytykaniu braku punktualności.- Mógłbyś wreszcie …....
- Chcecie się stąd wydostać, czy nie?- Hazel sprowadziła ich na ziemię przypominając że wciąż jesteśmy zamknięci.
- Ten dzieciak ma klucze?- Percy przeszedł do rzeczy.
- Nie, nie dali by mu kluczy. Pomóż mi.- Hazel wskazał płytę, po przesunięciu jej przez Percego i Leona ukazał się tunel prowadzący jak mniemam do wyjścia.- To by było za proste, ten legionista miał tylko nas pilnować czy niczego nie kombinujemy przed rozpoczęciem się tej rzezi jaką zaplanował Oktawian.
- Jakiej rzezi?!- Ugryzłam się w język bo dopiero teraz skleiłam wszystkie fakty, więc szybko zmieniłam temat.- A ten tunel!- Powiedział to zbyt głośno, Hazel spojrzała namnie jak na wariatkę.
- Wiedziałam co chce zrobić i to że jesteśmy następni. Przygotowałam ten tunel i zostało tylko czekać aż nas tu wrzucą.
- Skąd wiedziałaś że akurat tu nas wrzucą?- Dopytywałam.- Przecież obóz Jupitera musi mieć wiele takich i zapewne gorszych lochów.
- Nie miej nas za potworów.- W jej głosie było słychać zrezygnowanie tą rozmową.- Później wam to wytłumaczę, teraz zbliżamy się do wyjścia.
Jason
Legioniści byli już prawie gotowi, powoli zaczęli formować szyki. Cezar jak i Gerald gdzieś przepadli, choć to akurat mi nie przeszkadzało. Musiałem zając się Oktawianem, wiedziałem gdzie jest więc jak najszybciej chciałem przedrzeć się przez ten zgiełk ludzi. Przebiegłem przez koszary o mało nie wpadając jak oparzony przed barak który zajął nowy pretor. Przed drzwiami zawsze stoi Mike i ktoś jeszcze, jeśli tam wbiegnę mogę mieć kłopoty. Oktawian na pewno mi nie ufał i kazał synowi Wenus na mnie uważać. Wziąłem głęboki wdech po czym wyszedłem zza rogu.
- Stać.- Zatrzymał mnie Mike wystawiając w moją stronę dłoń.- Znasz zasady.
- Tak.- Odpiąłem miecz podając mu go.- Mogę?- Spytałem przypominać mu po co tu jestem.
Oktawian patrzył na mapę która przedstawiała pole dzisiejszej bitwy. Pionki na planie przypominały plan wielkiej bitwy. Takiej o której pisano by pieśni sławiące bohaterów i tworzono legendy przez kolejne stulecia. A nie takiej w której średnia wieku wynosi siedemnaście lat i ma być bratobójcza.
- Coś chcesz czy tylko tak przyszedłeś się pogapić na plany?- Gotowało się we mnie gdy zgrywał pana wszystkich i wszystkiego.- Chyba masz coś do roboty.
- Wszystko jest tak jak ma być.- Odpowiedziałem.- Gdzie jest Cezar?
- Nie powinno cię to obchodzić.- Nie obeszła mnie jego uwaga ale musiałem się do niego zbliżyć. Obszedłem stół nad którym się pochylaliśmy, tak by stanąć z nim twarzą w twarz.
- Siedzimy w tym razem, więc mnie to obchodzi.- Wysyczałem szturchając do w ramie. Oktawian nie zważając na to podszedł do biurka na którym znajdował się kielich bodajże z winem, chyba że na dziś postawił na coś mocniejszego.- Radzę ci uważać na to co mówisz.- Spojrzał na mnie przez ramie. Wypił całą zawartość swojego kielicha, będąc odwróconym do mnie. Postanowiłem że trzeba zakończyć te farsę, a on w tej chwili stworzył mi do tego odpowiednią sytuację. Był o krok odemnie więc założenie szybkiego chwytu nie stanowiło wielkiego problem. Powaliłem go na kolana podduszając go tak by nie mógł wezwać pomocy spod drzwi.
- Co zrobiłeś z Frankiem i Reyną.- Poluźniłem uchwyt by mógł mówić.
- Nic.- Wycharczał próbując się uwolnić.- Sądzisz że drugi raz zrobił bym to samo, nadarzyła się okazja więc ją wykorzystałem.
- Gadaj, bo cię zaduszę!- Naciskałem na niego trochą za głośno, do baraku wszedł Mike. Na stole leżał sztylet wnuka Apolla, sięgnąłem po niego co zatrzymało legionistów.- Gadaj!
- To Cezar wszystko wymyślił, więc to pewnie on pozbył się naszych starych pretorów.- Ta wiadomość przykuła nie tylko moją uwagę.- Nie ufałem waszej dwójce, kazałem Mike'owi śledzić ciebie a Joshua miał śledzić Cezara. Znalazł wejście do podziemi.
- Jakich podziemi?
- Pod całym obozem który obróci w pył jeśli mu się dziś nie powiedzie.
******
Joshua, legionista który był z Mike'em, powiedział mi że wejście jest w świątyni Plutona. Nie mylił się, blat ołtarza był odsunięty a zanim znajdowały się schody prowadzące do podziemi. Cezar nawet nie próbował zatrzeć za sobą śladów, wiedział że jeśli ktoś za nim pójdzie będzie to oznaczało jego porażkę. Musiałem dostać się do centrum podziemi, ułatwiły mi to odgłosy niosące się pustymi korytarzami. Nie robiło to na mnie większego wrażenia do puki nie stanąłem nad centrum, panorama podziemnego Rzymu. Domu, uliczki, fontanny, posągi olimpijczyków, wszystko wyglądało jakby było zostało zbudowane tysiące lat temu a następnie zagrzebane pod ziemią tak by było niedostępne dla ludzi. Temu wszystkiemu uroku dodawało światło bijące z setek palenisk które miały oświetlać ulice, przez to wydawało się jakby nie do końca było opustoszałe. Cezar musiał to wszystko zapalić by łatwiej móc się tu poruszać, i przeszukać te wszystkie pomieszczenia. Sklepienie było wysokie, stykał się z nim jeden budynek, centralnie położona wieża, wszystkie drogi zbiegały w jej kierunku. Biegłem a każdy krok niósł się echem.
Wnętrze budynku wyglądało jak środek ogromnego zegara. Pełno wielkich zapadni i przekładni, pomiędzy którymi wypatrzyłem Cezara.
- Czego ty tak właściwie chcesz, co?- Zawołałem podchodząc do niego.
- Jeśli nie chwałą to....- Przerwał by znaleźć odpowiednie słowa.- Ach pieprzyć to, po prostu to wszystko zniszczę.- Odwrócił się w moją stronę.- W tej wierzy jest jakby cały mechanizm, obraca całym sklepieniem i nawet niektórymi ulicami z domami zmieniając ich szyk. Ale przechodząc już do sedna, więc jak zmienisz obydwa szyki naraz wszystko się zawali.- Otarł dłonią czoło pozostawiając na nim smugę smar, po czym wskazał na dwie największe dźwignie.- Nie pytaj mnie dlaczego tak to chujowo zrobili, bo nie wiem, ale mi to nie przeszkadza, rozpieprzę to raz a porządnie.
Przestawił dwie dźwignie i wszystko zaczęło głośno terkotać, pomieszczenie wypełniło się odgłosem pękających ścian. Ruszyłem w stronę Cezara który wyją swój miecz i rzucił się z nim na mnie. Uniknąłem jego ciosu, nawet nie zdążyłem spróbować pchnąć go mieczem. Robiąc krok w przód obrócił się w moją stronę. Opuszczając klingę niżej szykował się do cięcia płasko w lewe biodro. Wysunąłem lewą nogę do przodu odbijając jego cięcie i szykując się do skoku. Chciałem tym ruchem wybić do z rytmu i zadać cios w jego prawe ramie. Ale Cezar jak widać znał ten manewr, złapał mnie za nadgarstek zatrzymując mój atak. Wymierzył mi cios z pięści w żebra a następnie oberwałem z jego czoła pomiędzy oczy. Odtoczyłem się do tyłu padając na plecy. Ściany jeszcze bardziej pękały, było słychać coraz większe trzaski, a ja dostawałem po dupsku od syna Ceres. Zacząłem powoli się podnosić a Cezar przybliżył się do mnie tak że dzielił nas tylko metr. Rzuciłem się na niego przewracając go i uderzyłem go płazem w głowę. Za słabo by go ogłuszyć więc szybko mnie odepchną. Po chwili oboje słabo staliśmy na nogach. Nie zamierzałem czekać aż zada mi serię w którym jeden przejdzie przezemnie na wylot. Zacząłem wyprowadzać ciosy a raczej uderzać w niego na oślep. Cezar z każdym cios odparowywał co raz pewniej, nie licząc jednego. Końcem miecza przejechałem po jego lewej stronie twarzy. Cięcie nie było zbyt silne, ale przechodziło od brody aż po sam koniec czoła. Cezar zapatoczył się do tyłu trzymając się za zakrwawioną twarz.
- I tak miałam się już zmywać.- Uśmiechną się półgębkiem.- Zobaczymy się jeszcze za to, Grace.

Wszystko zaczęło się walić od prawej strony. Przestawiłem jedną dźwignię ale druga była zablokowana. Spojrzałem na sklepienie w którym szczeliny były coraz większe, powoli zaczynało przez nie świtać. Zacząłem przeglądać mechanizm i po chwili zauważyłem pręt który musiał wcisnąć tam Cezar. Zacząłem siłować się z tym prętem, złamał się po chwili a dość długi odłam wbił mi się w lewy bark przebijając go na wylot. Chwiejąc się podszedłem do dźwigni i przestawiłem ją. Terkot ucichł ale część podziemia i tak się waliła więc zacząłem się wycofywać. Jeden z kamieni które spadały ze sklepienia uderzył przewracając pod przewracający się kamienny filar. Czułem ogromny ból w całej lewej stronie ciała przez który urwał mi się film.........