Rozdział
14
Hazel
Wyszliśmy
na zboczu góry gdzie osadzone było więzienie.
Miał
na nas tu czekać Gerald, by pomóc przedostać się przez obóz bez
większych problemów, ale jak widać zajął się nim Mike. Oktawian
musiał coś podejrzewać więc pewnie wysłał go by śledził syna
Merkurego. Gerald leżał nie ruchomo na ziemi, po walce z której
Mike też nie wyszedł bez szwanku. Miał okropnie rozcięte udo do
tego opryski krwi na twarzy i rękach. Słowa więzły mi w gardle
gdy patrzyłam na Geralda, bo mogłam skończyć jak on. Napotkałam
wzrok Mike'a który nie był zbyt przyjazny.
-
Tak to zwami jest, psia krew.- Syn Wenus pokracznie klękną,
utrudniało mu to rozcięcie na udzie. Wytarł ostrze o trawę by
czyste schować do pochwy, klną przy tym po łacinie. Znam go zbyt
długo żeby posądzać o aż taką pewność siebie, by opuszczać
broń gdy stoi przed piątką herosów.
-
Mike, co się dzieje.- Spytałam, czując że coś jest nie tak w
jego zachowaniu. Chłopak z sykiem podnosił się z klęczków, a ja
spojrzałam na Percy'ego przez ramie. Wiedziałam że w kieszeni miał
już swój długopis, będąc gotowym by zamienić go w Orkan w
każdej chwili.
-
Ehhh możemy tutaj tak sobie pitu pitu, ale słuchaj....... no,
znaczy się patrz.- Mike wskazał dłonią na Nowy Rzym, z którego
wszyscy uciekali. Dopiero teraz poczułam wstrząsy.- To nie
trzęsienie. W świątyni twojego ojca jest przejście go podziemi,
które Cezar chce wysadzić, czy coś. Szczerze mówiąc sam nie
wiem, mi powiedziano tylko że mam wam pomóc.- Syn Wenus kuśtykając
zaczął kierować się w stronę koszar.
-
Czekaj, co z legionistami?- Zatrzymała go Annabeth.- I co z Cezarem.
-
Walczą, ale nie z grekami.- Mike odpowiedział na pierwsze pytanie.
Ponownie odwracając się, rzucił przez ramie.- Cezarem miał zająć
się Jason, ale chyba coś mu to nie wychodzi.
Ta
wiadomość sprawiła że chwilowo zeszło zemnie powietrze,
pozwalając poczuć ulgę której nie czułam już od dłuższego
czasu. Wszystko niestety wróciło z kolejnym spojrzeniem w stronę
Nowego Rzymu.
-
Chyba trzeba im pomóc.- Z zamyślenia wyrwał mnie Leo.
-
Yhm. Idźcie tam, a ja pójdę pomóc Jasonowi.- Posłali mi nie
pewne spojrzenia.- Tylko ja umiem poruszać się podziemnymi
tunelami.
-
Więc idziemy razem.- Pokiwałam głową, zgadzając się. Bez sensu
było by się teraz kłócić z Percy'm, szczególnie że ulżyło mi
gdy się zgłosił.
Nie
tego się spodziewałam po tych podziemiach. Miałam nadzieję że
będą to zwykłe tunele, a nie otwarte przestrzenie. Jako córka
Plutona potrafię poruszać się pod ziemią, ale nie mam wbudowanego
GPSa którym zlokalizuje Cezara. Fortuna sprzyjała nam w tym że jak
na razie większa część korytarzy była gdzieś zasypana, przez co
widziałam gdzie mogli się udać. Stojąc przed tym rozdrożem nie
mieliśmy już tyle szczęścia, co najmniej dwa z czterech przejść
był drożne.
-
Co jest?- Spytał zaniepokojony Percy.
-
Nie wiem którym możemy przejść.- Odpowiedziałam w miarę
szczerze.- Tędy.- Wskazałam na lewy tunel, wstając z klęczków.
Nagle jedna poczułam że to chyba zły wybór.- A może jednak ten
po prawej?- Byłam już kompletnie zakłopotana.
-
Idziemy na prawo.- Syn Posejdona podjął decyzję, nie czekając na
moją zgodę wszedł
w wybrany korytarz.
Wstrząsy
były coraz silniejsze, więc musieliśmy się śpieszyć. Nie
pytałam go dlaczego akurat ta droga bo wiedziałam
że wybrał ją od tak.
Ruszyłam zanim wyprzedzając go, i próbując wyczuć dalszą drogę.
Końcem
korytarzy było wielkie podziemne miasto, na które zawalała się
część sklepienia. Przeszły mnie ciarki na samą myśl że właśnie
zawala się część miasta. Percy złapał mnie za ramie, ciągnąc
w dół schodów. Starając się przy tym przekrzyczeć hałas,
walących kamieni, krzyczał że musimy jak najszybciej odnaleźć
Jasona i się stąd wynosić.
Znaleźliśmy
syna Jupitera w połowie drogi. Leżał pod jednym z zawalonych
filarów, szczęście nie był kompletnie przyciśnięty więc
mogliśmy go łatwo wyciągnąć. Jason był nieprzytomny a to nie
ułatwiało zadania, bo musiał go nieść Percy. To nas mocno
spowalniało ale i tak udało nam się wydostać. Ciągnęliśmy
go nie wiedząc nawet czy jeszcze żyje, pręt
wystający z lewego barku który i tak był krwawą masą, nie
wyglądał pocieszająco.
Przed
świątynią czekał już na nas ''komitet powitalny'', zabrali
Jasona do koszar by tam się nim zająć a my ruszyliśmy do miasta.
To nie był koniec, zatrzymanie działań Cezara pozostawiło po
sobie echo. Zaczynając od zniszczonego miasta, przedzierając się
przez wszystkich rannych i nie zapominając o Reynie i Franku. Musiał
mieć jakiś cel w utrzymaniu nas przy życiu, więc i ich też, nie
może być inaczej. Przecież to nie może skończyć się źle, nie
teraz........
Percy
Szpital
wyglądał ohydnie, jakkolwiek to brzmi. Coraz znosiliśmy tu rannych
lub to co zostało z tych których znaleźliśmy w zniszczonej części
miasta. Słońce już dawno zaszło i w końcu znieśliśmy ostatnią
turę mieszkańców którzy znaleźli się pod gruzami. Przechodząc
szybkim krokiem przez szpital, wymieniłem spojrzenie z Piper,
kiwnęła słabo głową co miało mi mówić że wszystko gra.
Siedziała tu przez cały czas biegając od jednego łózka do
drugiego, pomagając dzieciakom Apolla. Gdy ja znikałem stąd tak
szybko jak się tu pojawiałem, znosząc
kolejnych rannych.
Zatrzymałem
się na zewnątrz, wypełniając płuca świeżym powietrzem, gdy
odetchnąłem, powolnym krokiem udałem się do baraku. Dopiero teraz
poczułem jak bardzo jestem zmęczony.
Chciałbym
nie widzieć tego wszystkiego, bólu w ich oczach, nie słyszeć jak
konają. Chciałbym zamknąć oczy, zasnąć i obudzić się nie
pamiętając o tym wszystkim. Ale tak się nie dało, uczucie
bezsilności nie dawało mi spokoju. Wciąż czułem coś co kazało
mi wstać i biec by im pomóc, tyle że nie mogłem. Powieki coraz
bardziej mi ciążyły, jeszcze nigdy nie byłem tak
wdzięczny słabościom mojego ciała.
*******
Znów
stałem w kompletnej ciemności, mając deja vu. Jakby ten dzień nie
był wystarczająco zły, spotkanie z bliźniakami Aresa musiało
zamienić mój sen w koszmar. Tym razem nie biegałem jak opętany,
próbując uciec z tej ciemności. Wiedziałem że światło
przyjdzie samo, tak jak wtedy. Blask, spadanie, i znów leżałem
przed Dejmosem. Różnica była taka że tym razem tu też panowała
noc, przez koronę drzew przenikał blask księżyca. Syn Aresa
siedział na ziemi poprawiając ognisko, będąc niewzruszonym moją
obecnością.
-
Czego chcesz?- Warknąłem, chłopak spojrzał w moją stronę.- Mów
i odeślij mnie z powrotem.
-
Nie denerwuj się tak bo ci coś pęknie, nie mam zamiaru cię tu
przetrzymywać.- Mówił to innym tonem niż ostatnio, nie było w
tym słychać kpiny tylko zdecydowanie. Na jego twarzy malowało się
to samo, może i jego to wszystko ruszało. Przypomniało mi się to
co mówiła mi Annabeth o świątyni ze spętanym Aresem, który
zdaniem Piper miał symbolizować to że każda wojna nie się ze
sobą cierpienie. Ta
myśl utwierdziła
mnie
że Dejmos wcale nie jest tak obojętny na to co się dziś stało.
-
Gdzie twój brat?- Zmieniłem ton, przestając widzieć w nim wroga.
Chciałem wiedzieć co planuje a wiedząc że może wejrzeć mi w
umysł nie próbowałem go bardziej
wypytywać.
-
Posłuchaj, jesteś w San Francisco, stąd masz blisko do Hadesu więc
się tam udasz.- Przerwał zastanawiając się nad tym czy mówić
dalej.- Ja i Fobos będziemy mieć na oku waszą ferajnę. Tak na
wypadek jakby ktoś coś kombinował.- Kończąc, szybko pstrykną
palcami odsyłając mnie z powrotem, bym nie mógł zadać kolejnego
pytania.
********
Znów-dosłownie-
wyrwałem się ze snu. Nie znoszę uczuć które niosą ze sobą
bliźniaczy bogowie, cały się trzęsłem czując niepokój, sam nie
wiedząc o co. Do tego chodziły mi po głowie słowa Dejmosa, musi
wiedzieć, a przynajmniej podejrzewać co dzieje się z tymi którzy
nagle przepadli.
-
Zły sen?- Słysząc te pytanie, odwróciłem się w stronę
dziewczyny która mi je zadała. Annabeth podpierała
się łokciami na łóżku naprzeciwko mnie. Ściągnąłem swoje
nogi z pryczy, podparłem łokcie na kolanach i pokiwałem przecząco,
odpowiadając tym samym na jej pytanie.
-
Nie możesz spać?- Spytałem, szeptem by nie zbudzić tych którzy
nie mają kłopotu ze snem. Dziewczyna odpowiedziała na pytanie w
ten sam sposób co ja.
Podszedłem
do jej łózka kładąc się obok niej i całując ją w czubek głowy
gdy wtuliła się we mnie. Leżeliśmy tak do rana, bo żadne z nas
nie mogło zmrużyć oka, ja przez myśl że mam bez słowa ją
zostawić i iść samemu do Hadesu, a Annabeth przez ciągłe
myślenie o tym wszystkim co się wydarzyło.