niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 12

Rozdział 12
Annabeth
Od dwóch dni siedzieliśmy w tej celi, oprócz osoby która przynosiła nam jedzenie nie przychodził tu nikt inny. Trzymają nas przy życiu czyli jesteśmy im potrzebni, i aż boję się pomyśleć do czego patrząc na to że Jason polecił nam przybycie tu ze wszystkimi zdolnymi do walki obozowiczami.
Rozmyślając chodziłam wzdłuż celi, uderzając wskazującym palcem o kraty. Zaczynało mi się po prostu nudzić, ile można myśleć o niczym i patrzeć na swoich przybitych tą sytuacją przyjaciół. Przepatrzyłam całe pomieszczenie, jakiekolwiek warianty, i stwierdziłam że kompletnie niczego tu nie ma. Oparłam się plecami o metalowe pręty, które szły od ziemi po sam sufit, i były rozmieszczone co jakieś dziesięć centymetrów, no dokładnie to dziewięć i pół, nawet to zdążyłam policzyć szukając jakiego wyjścia z tej sytuacji. Znów zaczęłam chodzić po pomieszczeniu.
- To ile ma ta cela?- Usłyszałam głos Percyego.
- Hmm, jakieś cztery metry na pięć.- Powiedziałam z zamyśleniem, zmieniając już w głowie jednostki.- jakieś trzynaście na szesnaście stóp, sześć na osiem łokci.
- Tak, wystarczy mi ta pierwsza odpowiedz.- Przyznał z zakłopotaniem w głosie.
- Wiem.- Westchnęłam, siadając obok niego.- Ale mam już dosyć tej bezczynności, muszę coś robić.
- Nie ma żadnego sposobu?
- Nie.- Potwierdziłam jego przeczucia.- Wpadliśmy jak śliwka w kompot. Uprzedzając twoje pytanie, nie wiem co teraz będzie, chyba musimy czekać.
Percy zamilkł, a w celi zapadła głucha cisza od której piszczało w uszach. Oparłam głowę o ramie syna Posejdona i zaczęłam liczyć cegły w ścianie naprzeciwko mnie.
Cezar
Chodziłem wzdłuż stołu na którym rozłożona była mapa San Francisco, i o który opierał się Oktawian. Przyglądałem się punktowi który oznaczał miejsce gdzie obecnie znajdują się greccy herosi, zastanawiając się czy aby na pewno wciąż się tam znajdują. Czekałem na zwiadowce by dowiedzieć się czy wszystko idzie zgodnie z moim planem. Gdy zaczynałem coraz bardziej martwić się jego spóźnieniem, wszedł do pokoju razem z Jasonem i Geraldem.
- Nic się nie zmieniło, Panie.- Zwiadowca ukłonił się przed Oktawianem, od razu przechodząc do sedna sprawy. Wnuk Apolla machną tylko dłonią by ten wyszedł. Dziękowałem w duchu że ten idiota, nie odstawił żadnej szopki i po prostu kazał mu wyjść.
- Dobrze się spisałeś.- Oktawian zwrócił się do syna Jupitera.- Zaufali ci tak bardzo że nawet myśl im przez głowę nie przeszła że mógłbyś i wykorzystać w taki sposób.
- Dlaczego kontrolujecie czy oni wciąż tam są? Chyba zależy nam na tym by jak najszybciej pozbyć się ich wszystkich. Więc im szybciej wyruszą pod obóz i załatwią te potwory tym lepiej- Jason nie zważał na to co powiedział Oktawian, nie zareagował na to jak na pochwałę, raczej tak jakby dopiero doszło do niego że skazał swoich przyjaciół na śmierć. Czuje presję czasu, wyrok śmierci na greków, ludzie w takich chwilach zaczynają być nie ostrożni, a im szybciej zechce coś zrobić tym szybciej będę mógł się go pozbyć. Mam tylko nadzieję że będzie chciał coś zrobić.......
- Wole ich nie lekceważyć, i mieć pewność że niczego się nie spodziewają.- Odpowiedział mu Oktawian.- A jeśli tak jest, to czas zwabić tu tą całą gromadkę. Więc idź i zmuś naszych gości by grzecznie poprosili o wsparcie.
- Idę z nim.- Wtrąciłem się w rozkaz Oktawiana, na co on tylko skiną głową.
Od razu wyszedłem, by jak najszybciej zacząć działać, nie ryzykując ciągnięciem tej rozmowy. Jason ruszył za mną szybkim tempem, by dotrzymać mi kroku. Szybko przemierzałem kręte korytarze, prowadzące do cel, i docierając o schodów, po których czekał nas tylko korytarz i drzwi za którymi znajdował się nasz cel. Przechodząc przez nie znalazłem się półtorej metra przed kratami za którymi znajdowała się piątka herosów z wielkiej siódemki. Wyglądali tak żałośnie że na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Widząc nas od razu zaczęli podnosić się na równe nogi. Jason po zamknięciu za sobą drzwi staną obok mnie, nie był tak zadowolony jak ja, w tym pomieszczeniu na siedem osób tylko mi ta sytuacja sprawiała przyjemność. Nie dziwiło mnie to.
- Nie cieszysz się przyjacielu?- Chciałem by zaczęli się kłócić, i chciałem zabawić się kosztem Jasona.
- Przejdźmy do sedna, nie ma sensu tracić na nich więcej czasu niż jest to potrzebne.- Zdobył cię na wymuszony uśmiech.
Po tych słowach więźniowie się ożywili. Z ich twarzy biła wściekłość, stali przy samych kratach mając ochotę je wyrwać i rzucić się na syna Jupitera rozszarpując go na strzępy. Przeszła mi przez głowę myśl czy nie lepiej zamiast go zabijać po prostu wrzucić go do tej piątki.
- Ty łajzo.- Córka Afrodyty cedziła te słowa przez zaciśnięte zęby, i chyba nie była wstanie wmyślić niczego innego niż obelg.- Zasrany rzymianin!- Krzyknęła waląc dłońmi w kraty.
- Przejść do czego?- Wtrąciła córka Ateny.- Czego chcecie?
- Nic wielkiego.- Przeszłem do sedna.- Poprosicie swoich przyjaciół by wam pomogli.
- Jednego już poprosiliśmy, co Jason.- Odezwała się Leo, przenosząc wzrok z syna Jupitera na mnie.- Myślisz że jesteśmy tacy głupi?!
- Nikt was o to nie pyta.- Odparował mu Jason.
- No właśnie, a więc....- Wyjąłem z kieszeni spodni grecką drahme, kierując rękę w stronę dziewczyny.-... połącz się z nimi dopóki cię o to proszę.
- Jeśli można to nazwać prośbą.- Dziewczyna się sprzeciwiała.- Nie ma mowy.
- Annabeth.- Do córki Ateny podeszła Hazel łapiąc ją za ramiona, w jej oczach dało się ujrzeć desperacje.- Proszę cię, musisz to zrobić.
- Hazel, ale to.....
- Zrób to!- Krzyknęła, nachylając się do blondynki szepcząc jej coś do ucha.
Annabeth odsunęła się do córki Plutona, wymieniając z nią upewniające się spojrzenie. Hazel potwierdzająco kiwnęła głową po czym blondynka wystawiła rękę w moją stronę. Włożyłem drahme w jej wystawioną dłoń.
- Co mam im powiedzieć?- Spytała Annabeth.
- Po prostu że wszystko jest już okej, i czas by się tu pofatygowali.
- Ta sceneria nie wygląda okej.- Zauważyła.
Annabeth
Jason i Cezar zaprowadzili mnie do jakiegoś pokoju na końcu korytarza. Miała to być jakaś bardziej przyjazna sceneria, choć jak na mój gust przypominało to pomieszczenie do tortur, i coś mi podpowiada że do tego właśnie służy.
Przeszły mnie ciarki, ale musiała się skupić, wzięłam głęboki wdech i połączyłam się z Clariss. Gdy zobaczyłam córkę Aresa, zdobyłam się na nieszczery uśmiech który miał ją zapewnić że wszystko jest pod kontrolą, choć sama nie jestem pewna czy tak jest, jedyne co miałam to zapewnienia Hazel. Która zresztą nie powiedziała niczego więc jak tylko to bym jej zaufała.
Zmyśliłam krótki opis tego co działo się tu przez dwa dni, by uspokoić Clariss ale była czujna i nie dała się tak łatwo przekonać, nie wiem czy w ogóle dała się przekonać. Grunt że zrobi to o co ją poprosiłam, teraz mogę mieć już tylko nadzieję że to ich nie zabije. Chciałam jak najszybciej skończyć tą rozmowę, więc zanim zdążyła zapytać mnie o coś jeszcze pożegnałam się z nią mówiąc do zobaczenia i machnięciem dłoni zerwałam połączenie.
W celi wszyscy byli poruszeni, gdy weszłam Leo zatrzymał się wpół kroku na samym środku celi. Niezważająca na nich podeszłam od razu do Hazel, stając tuż przednią.
- Jesteś pewna że wiesz co robisz?- Upewniłam się gdy i tak było już za późno by cokolwiek zmienić, ale potrzebowałam zapewnienia z jej strony.
- Jestem pewna tego co się dzieje.- Powiedziała, nie uspakajając mnie, wiedziałam do czego zmierza.- Ale nie jestem pewna tego jak może się to skończyć.
- Świetnie!- Byłam zła i chciałam się na kogoś wydrzeć.- Kazałaś mi wysłać ich na śmierć nie mając planu!- Obwiniałam ją choć wiem że nie powinnam tego robić bo być może właśnie nas ratuje i powinnam być jej wdzięczna.
- Miałam, znaczy mam. Annabeth przepraszam, ale nie było innego wyjścia musiałaś ich tu ściągnąć. Mam plan ale wszystko w nim jest na granicy, wystarczy chwila spóźnienia albo...- Przerwała zastanawiając się czy dokończyć te zdanie.- wyjdziemy stąd, pomaga mi w tym mój przyjaciel, jeśli ktoś się dowie że spiskuje przeciw Oktawianowi.- Pokręciła głową, każdy z nas wiedział co to znaczy, nie musiała kończyć.
- Jaki przyjaciel?- Dopytywał się Leo, wiadome było że nie powie jego imienia ale wiem na co liczył.
- Przyjaciel Franka, nie znałam go bliżej, ale po tym jak Frank znikną obiecał że mi pomoże, czułam co się wydarzy.- Hazel spojrzała na Leona.- Przykro mi ale nie wiem nic o Jasonie.

- Twój plan, okej.- Uniosłam ręce w geście poddania cię.- Niech będzie, przynajmniej wiemy że nie siedzimy tu jak idioci nie mogąc nic zrobić. 
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ 

wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 11

Rozdział 11
Percy
Podszedłem do Annabeth, która pochylała się nad jakąś książką, i zasłoniłem jej oczy dłońmi. Córka Ateny wyprostowała się łapiąc mnie za nadgarstki zdejmując moje dłonie ze swojej twarzy.
- Cześć.- Powiedziała całując mnie gdy usiadłem obok mnie.- Rozumiem że idziemy na ognisko.
- Nie.- Odpowiedziałem a dziewczyna ponownie złapała mnie za lewy nadgarstek, tak by móc sprawdzić godzinę na moim zegarku.- Auu to boli, i tak za chwile jest ognisko, ale my na nie się nie wybieramy.
- Powinniśmy na nie iść.- Annabeth zaczęła mnie umoralniać.
- A masz ochotę siedzieć na ognisku?- Spytałem.
- Nie..
- Więc idziemy gdzie indziej.
Chwyciłem ją za dłoń i ruszyliśmy nie gdzie indziej jak nad jezioro. Dziewczyna nie protestowała zbytnio, więc uznałem to za dobry omen. Usiedliśmy razem na pomoście słysząc śpiew dzieciaków od Apolla.
- Słyszysz?- Spytałem.
- Ymm, nic poza świerszczami i dzieciakami od Apolla.- Odpowiedziała nie pewnie nie wiedząc o co mi chodzi.
- No i widzisz można powiedzieć że prawie jesteśmy na ognisku.- Odpowiedziałem radośnie.
- Niech cie będzie.- Uśmiechnęła się słabo.
Annabeth wtuliła się we mnie a ja odwzajemniając to obejmując ją. Przed nami słońce zachodziło coraz szybciej, z krzaków słychać było świerszcze. Z oddali dobiegały odgłosy dzieciaków z ogniska, śmiech i śpiew obozowiczów niósł się po lesie dobiegając aż do nas. Można by powiedzieć że było całkiem romantycznie gdyby nie to że przeważnie przesiadujemy nad jeziorem. Ja lubię te miejsce, bo czuję się tu bliżej ojca, i czuję tu spokój ale nigdy nie zastanawiałem się nad tym czy Annabeth wciąż lubi przesiadywanie nad jeziorem. Chyba czas bardziej się postarać ale dziś niech jeszcze zostanie tak jak jest. Spojrzałem na córeke Ateny, jak zwykle była zamyślona.
- Nad czym tak myślisz?- Spytałem a dziewczyna odsunęła się odemnie, wpatrując się w jakiś oddalony punkt.
- Zastanawiam się nad jutrzejszym dniem, znaczy, droga do San Francisco wynosi 4676km, jadąc pociągiem zajmie nam to około osiemnastu godzin....- Dziewczyna zaczęła przedstawiać dokładny plan jutrzejszej podróży. Przewróciłem oczami, choć to nie nowość że na pytanie o czym myśli, prawiła mi długie kazania często o tym o czym nie miałem zielonego pojęcia. Tym razem ją rozumiałem ale i tak postanowiłem że najlepiej będzie jeśli ją uciszę. Przybliżyłem się do niej tak że nasze twarze dzieliły centymetry których nie chciałem więc po chwili nasze usta się złączyły. Na początku była zdezorientowana a nasz pocałunek delikatny, ale z chwilą objem ją w tali a Annabeth owinęła ręce na moim karku, wplatając swoje palce we włosy. Nasze wargi zaczęły ze sobą współpracować, pocałunek stawał się coraz namiętniejszy. Nie wiem ile nam to zajęło ale dla mnie trwało to chwile, która była za krótka. Nasze czoła wciąż się stykały a ja nie otwierałem oczu.
- Chciałabym żeby ta chwila mogła trwać wiecznie.- Annabeth szeptem przerwała ciszę.
- Tego nie mogę zrobić.- Powiedziałem cicho nie odsuwając się od niej, patrzyłem w jej szare oczy.- ale możemy to powtórzyć.- Uśmiechnąłem się szerzej, ponownie się do niej nachylając.
******
Kolejny dzień był ciężki sam w sobie. Cały dzień w podróży, nuda, ciągłe siedzenie w połączeniu z ADHD było męką. Późną nocą dotarliśmy do motelu w którym mieliśmy zatrzymać się na noc. Z rana wyruszyliśmy do Obozu Jupitera, ale tym razem byliśmy już sami, tylko nasza czwórka, tak jak obiecaliśmy Jasonowi.
Przestrzeń przed obozem wyglądała jak pole niekończącej się bitwy. Piach i rowy w których znajdowali się herosi, którzy działali jak przystało na rzymian, zorganizowani jak zawsze. Na komendę ruszali pozbywając się kolejnych potworów, gdy nie wielka grupa składająca się z pięciu osób, osłaniając nas byśmy bezpiecznie dotarli do obozu. Jak się okazało mieli rozkaz doprowadzić nas do samego senatu, co nieszczególnie mi się podobało przynajmniej do czasu gdy doszła do nas Hazel. Szliśmy dalej nie zatrzymując się, gdy tylko zwalnialiśmy rzymianie za nami nas poganiali, przez co jeszcze bardziej czułem się tak jak by czekała na nas egzekucja.
- Mieliście nam pomóc dostać się do obozu.- Zauważyła Annabeth.- Przecież możemy iść z Hazel.
Córka Plutona się nie odzywała a dwóch rzymian idących na przodzie wymieniło spojrzenie, nieme pytanie typu ''który wciska kit''.
- Nie idziemy do senatu tylko do pokoju w którym rozmawiamy z nowo przybyłymi herosami. Oktawian kazał dla bezpieczeństwa doprowadzić was do samego pokoju.
Żadne z nas nie dyskutowało, Hazel też nie podejmowała z nimi rozmowy więc próbowałem się uspokoić myślą że wszystko idzie zgodnie z planem.
W pokoju na środku stał sam stół bez krzeseł jak dawniej, oprócz tego gołe ściany, od ostatniej mojej wizyty zrobiło się tu bardziej nie przyjemnie. W równym szeregu za naszymi plecami ustawiła się piątka rzymskich herosów. Po chwili do pokoju weszły kolejne trzy osoby. Było ich słychać już przed drzwiami, ale przestali rozmawiać od razu po przekroczeniu progu. Liczyłem tylko na to że Jason który był w gronie tej trójki, doszedł z nimi do jakiegoś sensownego porozumienia, i że załatwimy to szybko. Oprócz syna Jupitera do pomieszczenia wszedł Oktawian i jeszcze jeden chłopak którego nie kojarzyłem. Annabeth zapewne chciała zacząć rozmowę gdy nieznany mi blondyn wymienił spojrzenie z jednym z legionistów. Nie zdążyłem się nawet obrócić jak poczułem że ktoś mnie łapie, blokując mi ręce z tyłu, zresztą moich przyjaciół było tak samo. Nie mogłem uwierzyć że to była zasadzka.
- Co to ma być?!- Warknąłem.
- Myślałeś że nagle ja chcę się z wami pojednać?- Oktawian odpowiedział mi pytaniem retorycznym, które aż ociekało kpiną.- Teraz mam władzę i wreszcie mogę się was pozbyć.
- Tak, myślałem że nasz przyjaciel był w stanie dokonać tego że nie będziesz w stanie się nas pozbyć.- Wymownie spojrzałem na Jasona powtarzając swoje pytanie.- Co to ma być?!
- Ehh, posłuchaj mam w tym swój profit.- Blondyn wykrzywił usta w uśmiech.- O jedno dziecko wielkiej trójki mniej, no nie?
- Ej, stary o czym mówisz- Leo wyglądał tak jakby dostał mocny cios w brzuch.
- Jak mogłeś?- Hazel spytał łamiącym głosem.- Jak mogłeś nam to zrobić, po tym wszystkim gdy tylko dostałeś okazję by pozbyć się........ konkurencji? Za nią nas uważałeś?
Zapadła cisza, uśmiech znikł z twarzy syna Jupitera. Spojrzałem na Hazel która miała łzy w oczach, nie dziwiłem się jej że tak to przeżywa po ostatnich tygodniach. Za nią stała Piper ze spuszczoną głową, to właśnie ona mogła czuć się najbardziej oszukana.
- Zakończmy to.- Rozkazał Jason, najwidoczniej mając dość słuchania naszych osądów.- Wyprowadzić ich.

Legioniści posłusznie wysłuchali jego polecenia, wychodząc z nami. Oczywiście po drodze szarpaliśmy się stawiając bezsensowny opór ale ostatecznie i tak trafiliśmy do celi. Spory pokój bez niczego, nie licząc drzwi. 
-------------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ 
Na koniec pochwalę się jeszcze że w końcu udało mi się zrobić zakładkę z bohaterami, choć nie wszystko mi się w niej podoba ale to już wam zostawiam do oceny XD 

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 10

Rozdział 10
Piper
  Usiadłam na plaży, skąd zawsze wykonywałam iryformy do Hazel. Było już późno, ale ostatnimi czasy coraz częściej rozmawiałyśmy po północy, bo tylko wtedy miałyśmy do tego okazję. Wymówiłam regułkę prosząca boginię Iris, o połączenie z córką Plutona i po chwili ją widziałam. Dziewczyna z dnia na dzień wyglądała gorzej. Włosy miała upięte do tyłu przez co na odsłoniętej twarzy dało się dokładnie zobaczyć potworne zmęczenie, tak jakby nie zmrużyła oka przez  kilka dni. Niezważająca na obraz, zadałam głupie pytanie:
- Jak się masz?
- A jak myślisz, Piper.- To była oczywista odpowiedz której się spodziewałam.
- Wiem.- Powiedziałam cicho.- Czyli bez zmian w Rzymie?
- Niestety zmiany są, tylko chyba na gorszę.- Powiedziała, nie uspakajając mnie.- Dziś były zwołane obrady, no wiesz trzeba było coś zrobić z tym brakiem pretorów.
- Czyli Oktawian jest nowym.....
- Tak.- Przerwała mi. To był pewniak, kto inny mógłby nim zostać.- Nie pokoi mnie to. Uznając że w Rzymie obecnie jest stan wyjątkowy wystarczy nam jeden pretor, Oktawian i pontyfix, Jason.
- Czyli wszystko jest tak jak przewidywałyśmy.- Powiedziałam, po czym dodałam cicho.- Wszystko zgodnie z planem.
- Tylko gdzie w nim jest Jason? Choć..- Przerwała, jakby się wahała czy powiedzieć mi co ją trapi.
- Choć co? Hazel mów.- Rozkazałam, po czym dziewczyna wzięła głęboki wdech i wyrzuciła to z siebie.
- Znam Jasona i niczego nie sugeruje, ale ostatnio pojawia się tylko w towarzystwie Oktawiana lub Cezara, te ich narady i tak dalej.
 Cokolwiek kombinuje, robi to by pomóc Rzymowi, jestem tego pewna, tylko obawiam się by nic mu się nie stało. Patrzyłam się na Hazel, żadna z nas nic nie mówiła. Zalała mnie fala przygnębienia, uczucia bezradności i lęku o niego. Szybko jedna zamieniło się to w złość ponieważ moja rozmowa z córką Plutona został przerwana. Na linię wciął się Jason. Może w pierwszej chwili pojawiła się radość a na język cisnęły się słowa, kocham cię. Niestety po chwili przyszła wściekłość na niego.
- Piper coś się stało?- Spytał po tym jak dostrzegł wyraz mojej twarzy.- Pół dnia próbuje się z tobą skontaktować.
- Byłam zajęta.- Opowiedziałam chłodno, stwierdzając że nie musi wiedzieć nic o sytuacji w obozie.
- Czyli u was wszystko okej?- Spytał nie pewnie.
- Tak.- Skłamałam.- Ale słyszałam że u was nie. Więc jak tam panie w spół pretorze.
- Nie jestem pretorem.
- No tak jesteś kimś nawet ważniejszym.
- Piper mamy problemy.- Przeszedł do sedna.- Potrzebuję was. Musicie przybyć do Rzymu, znaczy tylko ty, Percy, Annabeth i Leo.
- Dlaczego tylko my?- Spytałam podejrzliwie, nie wydaje się to być najlepszym rozwiązaniem gdy Rzymianie chcą nas zabić.
- Nie tylko, weźcie też i resztę ale nie możecie wyjść do obozu z pełną armią bo boję się jak to zostanie odebrane, przez legionistów.
- Rozumiem, przekaże to jutro dla Annabeth.
- Dziękuję.- Przerwał, i tym razem to u niego dało dostrzec się smutek, który spowodował że przez krótką chwile złość na niego zamieniła się w tęsknotę.- Pipes, ja chciałbym.....
 Machnęłam ręką zrywając połączanie. Zadziałałam impulsywnie, i sama nie wiem czy na pewno jestem na niego zła czy może na siebie za to że się na niego złoszczę i daje mu tego wytłumaczyć. To wszystko jest bez sensu, ja jestem baz sensu.
   Musiałam szybko przestać się nad tym zastanawiać bo wprowadzało mnie to w obłęd, zresztą teraz mam większy problem. Kim do cholery jest ta dziewczyna?
  Zastanawiałam się nad tym wszystkim co się wydarzyło tego wieczora, starając uciec myślami od Rzymu. Do puki nie spostrzegłam jak jak misko jest już księżyc. Wstałam udając się do domku numer dziesięć, mam nadzieję że po drodze nie będę musiała uciekać od harpi. W sumie to czy przy obecnej sytuacji, i przy tym że jestem starszym obozowym, czy wciąż mogą mnie zjeść? Nie chroni mnie jakiś immunitet, czy coś w tym rodzaju? Mam nadzieję że tak......
 Byliśmy umówieni na naradę jeszcze przed śniadaniem. Więc wyszłam z domku Afrodyty gdy moje rodzeństwo dopiero się budził, i marudziło że musi jak najszybciej dostać się do lustra bo wygląda jak paskudztwo..... czyli poranek jak każdy. Byłam przekonana że wejdę jako ostatnia, ku mojemu zaskoczeniu nie było jeszcze Annabeth.
 Clariss i Chris stali na uboczu i gorączkowo o czymś rozmawiali. Nie wyglądało to na kłótnię, ale zastanawiało mnie co ich tak poruszyło. Przy stole siedział Nico z Willem, zdecydowanie rozbawieni poczynaniami Percego i Leona. Nie miałam pojęcia co im strzeliło do głów więc podeszłam do Kalipso.
- Co oni na Hadesa robią?
- Jedzą ciasteczka.- Odpowiedział marszcząc brwi.- W sumie to pochłaniają ich całe zapasy. A tak na serio to, w ich przypadku to ciężko powiedzieć, chyba się założyli który szybciej zje ciasteczka.
- Okej, a jak chcą to sprawdzić jeśli jedzą z jednego pudełka?
- No właśnie tego nie rozumiem.
 Spojrzałam na chłopaków, którzy napychali sobie buzię czekoladowymi ciastkami. Wyglądali idiotycznie, ale co robisz, nawet mnie to bawiło. Niestety postanowiłam to przerwać.
- Który wygrywa?- Spytałam radośnie podchodząc do nich.
- Ja!- Zareagowali jednocześnie. Czego wskutek na twarzy Nica pojawiła się parę okruchów.
- Ej stary nie uczyli cię by jeść z zamkniętą buzią?- Syn Hadesa pouczył Leona który siedział naprzeciwko niego, a ten wybełkotał przepraszam.
- Wracając, wiecie że w konkursach jedzenia na czas, uczestnicy nie jedzą z jednego pudełka.- Wytłumaczyłam z rozbawieniem.- To niczego nie rozstrzyga.
- Ouuu.- Leo przełkną ciastka.- No to wtopa.
- Percy gdzie Annabeth?- Do stołu podeszła Clariss. Córka Aresa miał ostry ton. Po za tym to nie w jej stylu nie wykorzystać tego że jej śmiertelny wróg siedzi umazany w czekoladzie i w żaden sposób tego nie skomentować. Syn Posejdona najwyraźniej też to wyczuł bo momentalnie spoważniał. Wytarł twarz i odpowiedział na jej pytanie.
- Kazała mi samemu tu przyjść, powiedziała że zaraz będzie.
 Jak na zawołanie w drzwiach wielkiego domu pojawiła się córka Ateny. Nie wyglądał lepiej niż Hazel, i na pewno całą noc spędziła rozmyślając nad sytuacją w obozie. Miała pewną minę jakby wszystko było pod jej kontrolą, tak jakby wszystko ogarniała. Wszyscy w milczeniu czekali na to co powie, licząc że po tym wszystko stanie się jasne. Ale Annabeth runęła na najbliższe krzesło, przykładając głowę do stołu mamrocząc ''już nic nie wiem''. Reakcja zebranych była podobna, nikt nigdy nie sądził że zobaczy córkę Ateny w takim stanie. Dziewczyna po chwili się podniosła biorąc głęboki oddech.
- Dobra od początku.- Powiedziała słabo.- Dziewczyna. Nie wróć, wcześniej, Alaska się obudziła?
- Tak byliśmy u niej z Kalipso przed tym jak przyszliśmy tu taj, ale jedyne co pamięta to to że kładła się w dziesiątce, i że obudziła się w lesie no i potem zmów film się jej urwał.-Odpowiedział Leo.
- Świetnie, czyli wciąż nic.- Annabeth się zamyśliła.- Piper mogła byś ją opisać?
- Alaskę?- To było naprawdę idiotyczne pytanie, ale jego sens zrozumiałam dopiero gdy Annabeth wysłała nieme ''Naprawdę?''- Och! Tą dziewczynę. Kucnęła obok mnie więc raczej tak. Dziwne że była w obozowej koszulce choć na sto procent nie jest od nas.
- Ale jesteś tego pewna? Trochę nas jest.- Wtrąciła się Clariss.
- Na sto procent, jak już mówiła, choć głos wydaje mi się znajomy. No ale uwagę przykłuły mi  jej oczy, są jakby koloru czystego zmorzonego lodu, gdy w nie spojrzałam aż przeszedł mnie dreszcz. Do tego jest szatynką o jasnej karnacji, mniej więcej mojego wzrostu...
- Czekaj, czekaj przecież kucała więc skąd wiesz jakiego jest wzrostu.- Spytała Annabeth. No to wtopa, muszę szybko zmienić temat.
- To jest nie ważne, wczoraj rozmawiałam z Hazel i Jasonem..
  Córka Ateny nie wydawała się usatysfakcjonowana tym że zmieniłam zdanie. Ciężko ją zmylić nawet gdy jest zmęczona, i chyba podejrzewa że coś kręcę. Na moje szczęście szybko o tym zapomniała gdy pobieżnie zrelacjonowałam jej wczorajsze rozmowy.
- Mamy pomagać im gdy sami mamy spore problemy?- Spytała.
- No w sumie to nie mówiłam mu o sytuacji u nas.
 Dziewczyna zmarszczyła brwi, lecz na całe szczęście nie ciągnęła tematu.- Zrobimy jak prosił.- Podjęła decyzję po krótkiej chwili namysłu.
- Chwileczkę chcesz....
- Tak chcę, Clariss.- Przerwała jej ostro.
- Annabeth, ''wykradają nas'' w obozie to co może się stać za obozem.- Percy delikatnie próbował nie zgodzić się z córką Ateny. To nie był zbyt dobry pomysł w jego przypadku bo ta spiorunowała go wzrokiem. Osobiście poparła bym Annabeth, ale zrobiła bym to tylko po to by znaleźć się jak najszybciej w obozie Jupitera. Więc lepiej będzie jeśli nie opowiem się po żadnej ze stron.
- Jeśli mogę się w trącić- Po raz pierwszy w rozmowie głos zabrała Kalipso.- to osobiście uważam że chyba Annabeth ma racje.
- Dziękuję.- Córka Ateny zwróciła się do niej, po czym spojrzała na mnie, mówiąc że teraz moja kolej, pokręciłam delikatnie głową, tak by reszta tego nie dostrzegła.
- A co to za różnica?- Wypalił niespodziewanie Leo.
- No właśnie chyba nie wielka, jeśli biorą kogo chcą i kiedy chcą to chyba, bawiąc się przy tym z nami to raczej jest to bez różnicy gdzie będziemy.- Kalipso kontynuowała swoją poprzednią wypowiedź.
- A jeśli do tych problemów dojdzie wojna z rzymianami- Annabeth pokręciła głową.- to na pewno się nie pozbieramy.
- Okej niech będzie.- Zgodziła się w końcu Clariss.- Jedziemy wkopać paru potworom.  
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ 
Z GÓRY DZIĘKUJĘ ^,~