Rozdział
12
Annabeth
Od
dwóch dni siedzieliśmy w tej celi, oprócz osoby która przynosiła
nam jedzenie nie przychodził tu nikt inny. Trzymają nas przy życiu
czyli jesteśmy im potrzebni, i aż boję się pomyśleć do czego
patrząc na to że Jason polecił nam przybycie tu ze wszystkimi
zdolnymi do walki obozowiczami.
Rozmyślając
chodziłam wzdłuż celi, uderzając wskazującym palcem o kraty.
Zaczynało mi się po prostu nudzić, ile można myśleć o niczym i
patrzeć na swoich przybitych tą sytuacją przyjaciół.
Przepatrzyłam
całe pomieszczenie, jakiekolwiek warianty, i stwierdziłam że
kompletnie niczego tu nie ma. Oparłam się plecami o metalowe pręty,
które szły od ziemi po sam sufit, i były rozmieszczone co jakieś
dziesięć centymetrów, no dokładnie to dziewięć i pół, nawet
to zdążyłam policzyć szukając jakiego wyjścia z tej sytuacji.
Znów zaczęłam chodzić po pomieszczeniu.
-
To ile ma ta cela?- Usłyszałam głos Percyego.
-
Hmm, jakieś cztery metry na pięć.- Powiedziałam z zamyśleniem,
zmieniając już w głowie jednostki.- jakieś trzynaście na
szesnaście stóp, sześć na osiem łokci.
-
Tak, wystarczy mi ta pierwsza odpowiedz.- Przyznał z zakłopotaniem
w głosie.
-
Wiem.- Westchnęłam, siadając obok niego.- Ale mam już dosyć tej
bezczynności, muszę coś robić.
-
Nie ma żadnego sposobu?
-
Nie.- Potwierdziłam jego przeczucia.- Wpadliśmy jak śliwka w
kompot. Uprzedzając twoje pytanie, nie wiem co teraz będzie, chyba
musimy czekać.
Percy
zamilkł, a w celi zapadła głucha cisza od której piszczało w
uszach. Oparłam głowę o ramie syna Posejdona i zaczęłam liczyć
cegły w ścianie naprzeciwko mnie.
Cezar
Chodziłem
wzdłuż stołu na którym rozłożona była mapa San Francisco, i o
który opierał się Oktawian. Przyglądałem się punktowi który
oznaczał miejsce gdzie obecnie znajdują się greccy herosi,
zastanawiając się czy aby na pewno wciąż się tam znajdują.
Czekałem na zwiadowce by dowiedzieć się czy wszystko idzie zgodnie
z moim planem. Gdy zaczynałem coraz bardziej martwić się jego
spóźnieniem, wszedł do pokoju razem z Jasonem i Geraldem.
-
Nic się nie zmieniło, Panie.- Zwiadowca ukłonił się przed
Oktawianem, od razu przechodząc do sedna sprawy. Wnuk Apolla machną
tylko dłonią by ten wyszedł. Dziękowałem w duchu że ten idiota,
nie
odstawił
żadnej
szopki
i po prostu kazał mu wyjść.
-
Dobrze się spisałeś.- Oktawian zwrócił się do syna Jupitera.-
Zaufali ci tak bardzo że nawet myśl im przez głowę nie przeszła
że mógłbyś i wykorzystać w taki sposób.
-
Dlaczego kontrolujecie czy oni wciąż tam są? Chyba zależy nam na
tym by jak najszybciej pozbyć się ich wszystkich. Więc
im szybciej wyruszą pod obóz i załatwią te potwory tym lepiej-
Jason nie zważał na to co powiedział Oktawian, nie zareagował na
to jak na pochwałę, raczej tak jakby dopiero doszło do niego że
skazał swoich przyjaciół na śmierć. Czuje presję czasu, wyrok
śmierci na greków, ludzie w takich chwilach zaczynają być nie
ostrożni, a im szybciej zechce coś zrobić tym szybciej będę mógł
się go pozbyć. Mam tylko nadzieję że będzie chciał coś
zrobić.......
-
Wole ich nie lekceważyć, i mieć pewność że niczego się nie
spodziewają.- Odpowiedział mu Oktawian.- A jeśli tak jest, to czas
zwabić tu tą całą gromadkę. Więc idź i zmuś naszych gości by
grzecznie poprosili o wsparcie.
-
Idę z nim.- Wtrąciłem się w rozkaz Oktawiana, na co on tylko
skiną głową.
Od
razu wyszedłem, by jak najszybciej zacząć działać, nie ryzykując
ciągnięciem tej rozmowy. Jason ruszył za mną szybkim tempem, by
dotrzymać mi kroku. Szybko przemierzałem kręte korytarze,
prowadzące do cel, i docierając o schodów, po których czekał nas
tylko korytarz i drzwi za którymi znajdował się nasz cel.
Przechodząc przez nie znalazłem się półtorej metra przed kratami
za którymi znajdowała się piątka herosów z wielkiej siódemki.
Wyglądali tak żałośnie że na mojej twarzy mimowolnie pojawił
się uśmiech. Widząc nas od razu zaczęli podnosić się na równe
nogi. Jason po zamknięciu za sobą drzwi staną obok mnie, nie był
tak zadowolony jak ja, w tym pomieszczeniu na siedem osób tylko mi
ta sytuacja sprawiała przyjemność. Nie dziwiło mnie to.
-
Nie cieszysz się przyjacielu?- Chciałem by zaczęli się kłócić,
i chciałem zabawić się kosztem Jasona.
-
Przejdźmy do sedna, nie ma sensu tracić na nich więcej czasu niż
jest to potrzebne.- Zdobył cię na wymuszony uśmiech.
Po
tych słowach więźniowie się ożywili. Z ich twarzy biła
wściekłość, stali przy samych kratach mając ochotę je wyrwać i
rzucić się na syna Jupitera rozszarpując go na strzępy. Przeszła
mi przez głowę myśl czy nie lepiej zamiast go zabijać po prostu
wrzucić go do tej piątki.
-
Ty łajzo.- Córka Afrodyty cedziła te słowa przez zaciśnięte
zęby, i chyba nie była wstanie wmyślić niczego innego niż
obelg.- Zasrany rzymianin!- Krzyknęła waląc dłońmi w kraty.
-
Przejść do czego?- Wtrąciła córka Ateny.- Czego chcecie?
-
Nic wielkiego.- Przeszłem
do sedna.- Poprosicie swoich przyjaciół by wam pomogli.
-
Jednego już poprosiliśmy, co Jason.- Odezwała się Leo, przenosząc
wzrok z syna Jupitera na mnie.- Myślisz że jesteśmy tacy głupi?!
-
Nikt
was o to nie pyta.- Odparował mu Jason.
-
No właśnie, a więc....- Wyjąłem
z kieszeni spodni grecką drahme, kierując rękę w stronę
dziewczyny.-... połącz się z nimi dopóki cię o to proszę.
-
Jeśli można to nazwać prośbą.- Dziewczyna się sprzeciwiała.-
Nie ma mowy.
-
Annabeth.-
Do córki Ateny podeszła Hazel łapiąc ją za ramiona, w jej oczach
dało się ujrzeć desperacje.- Proszę cię, musisz to zrobić.
-
Hazel, ale to.....
-
Zrób to!- Krzyknęła, nachylając się do blondynki szepcząc jej
coś do ucha.
Annabeth
odsunęła się do córki Plutona, wymieniając
z nią upewniające się spojrzenie. Hazel potwierdzająco kiwnęła
głową po czym blondynka wystawiła rękę w moją stronę. Włożyłem
drahme w jej wystawioną dłoń.
-
Co mam im powiedzieć?- Spytała Annabeth.
-
Po prostu że
wszystko jest już okej, i czas by się tu pofatygowali.
-
Ta sceneria nie wygląda okej.-
Zauważyła.
Annabeth
Jason
i Cezar zaprowadzili mnie do jakiegoś pokoju na końcu korytarza.
Miała to być jakaś bardziej przyjazna sceneria,
choć
jak na mój gust przypominało to pomieszczenie do tortur, i coś mi
podpowiada że do tego właśnie służy.
Przeszły
mnie ciarki, ale musiała się skupić, wzięłam
głęboki wdech i połączyłam się z Clariss. Gdy zobaczyłam córkę
Aresa, zdobyłam się na nieszczery uśmiech który miał ją
zapewnić że wszystko jest pod kontrolą, choć sama nie jestem
pewna czy tak jest, jedyne co miałam to zapewnienia Hazel. Która
zresztą nie powiedziała niczego więc jak tylko to bym jej zaufała.
Zmyśliłam
krótki opis tego co działo
się tu przez dwa dni, by uspokoić Clariss ale była czujna i nie
dała się tak łatwo przekonać, nie wiem czy w ogóle dała się
przekonać. Grunt że zrobi to o co ją poprosiłam, teraz mogę mieć
już tylko nadzieję że to ich nie zabije. Chciałam
jak najszybciej skończyć tą rozmowę, więc zanim zdążyła
zapytać mnie o coś jeszcze pożegnałam się z nią mówiąc do
zobaczenia i machnięciem dłoni zerwałam połączenie.
W
celi wszyscy byli poruszeni, gdy weszłam Leo zatrzymał się wpół
kroku na samym środku celi. Niezważająca na nich
podeszłam od razu do Hazel, stając tuż przednią.
-
Jesteś pewna że wiesz co robisz?- Upewniłam się gdy i tak było
już za późno by cokolwiek zmienić, ale potrzebowałam zapewnienia
z jej strony.
-
Jestem pewna tego co się dzieje.- Powiedziała, nie uspakajając
mnie, wiedziałam do czego zmierza.- Ale nie jestem pewna tego jak
może się to skończyć.
-
Świetnie!- Byłam zła i chciałam się na kogoś wydrzeć.- Kazałaś
mi wysłać ich na śmierć nie mając planu!- Obwiniałam
ją choć wiem że nie powinnam tego robić bo być może właśnie
nas ratuje i powinnam być jej wdzięczna.
-
Miałam, znaczy mam. Annabeth przepraszam, ale nie było innego
wyjścia musiałaś ich tu ściągnąć. Mam plan ale wszystko w nim
jest na granicy, wystarczy chwila spóźnienia albo...- Przerwała
zastanawiając się czy dokończyć te zdanie.- wyjdziemy
stąd, pomaga mi w tym mój przyjaciel, jeśli ktoś się dowie że
spiskuje przeciw Oktawianowi.- Pokręciła głową, każdy z nas
wiedział co to znaczy, nie musiała kończyć.
-
Jaki przyjaciel?- Dopytywał się Leo, wiadome było że nie powie
jego imienia ale wiem na co liczył.
-
Przyjaciel Franka, nie znałam go bliżej, ale po tym jak Frank
znikną obiecał że mi pomoże, czułam co się wydarzy.- Hazel
spojrzała na Leona.- Przykro mi ale nie wiem nic o Jasonie.
-
Twój
plan, okej.- Uniosłam ręce w geście poddania cię.- Niech będzie,
przynajmniej wiemy że nie siedzimy tu jak idioci nie mogąc nic
zrobić.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ