Rozdział
15
Annabeth
Rzymianie
zaczynali mnie przerażać.
Zawsze
twierdziłam że to cyklopy z Obozu Herosów, działają najszybciej
i uważałam że wybudowanie kopy* domków w tydzień było świetnym
wynikiem. Budowniczy z Nowego Rzymu w trzy dni postawili nowe,
wzmocnione sklepienie i odbudowali połowę zniszczonego miasta. Plus
że mieli dodatkową setkę pomocników, w tym Leona, z którym
spędzałam całe dnie na projektowaniu wzmocnień sklepienia
podziemnego miasta.
Dzień
w którym ziemia pod Nowym Rzymem się zawaliła, był najgorszy.
Musieliśmy wyciągnąć wszystkich żywych i nie żywych spod
gruzów. Dalej to już działali jak automaty, każdy wiedział co ma
robić, zabierając się za to od samego rana. Myśląc tak o tym,
zaczynała ich podziwiać za to jak prężnie i zgodnie działają.
Choć gdzieś w głębi duchu wiedziałam że jest to ich sposób na
to by nie dać sobie nawet chwili na myślenie o tym feralnym dniu.
-
Annabeth, Reyna kazał nam do niej przejść.- Leo staną obok mnie.
Potaknęłam zamyślona, nie bardzo zbierając się, więc syn
Hefajstosa położył rękę na moim ramieniu.- To coś ważnego,
mamy iść tam teraz.
-
Och, tak, jasne.- Ocknęłam się, i szybko zaczęłam zwijać plany
nad którym jeszcze przed chwilą się pochylałam.
*********
Gdy
weszłam do pomieszczenia od razu zobaczyłam po co Reyna nas
wezwała. Wszyscy w pokoju przyglądali się chłopakowi który
siedział w fotelu. Na moje oko, był trochę starszy od nas, choć
może po prostu postarzał go zarost. Nie wydawał się też zbytnio
zadowolony z tego że tu jest.
-
Co się dzieje?- Spytałam podchodząc do Reyny która wspierała się
okuli.
-
Nico twierdzi że ten pan, Henry, swoją drogą, jest od dwóch
pierwszych wersów przepowiedni.- Rachel odpowiedział mi na pytanie,
szczerząc się przy tym jak opętana.- Ja nie wiem skąd on to
wszystko bierze.- Rudowłosa pokręciła głową z podziwem.
-
Skąd wiemy że to w ogóle jest ta przepowiednia.- Sceptycznie
wtrąciła Reyna. Zmarszczyłam brwi usilnie przyglądając się
chłopakowi. Był nawet podobny do Nicka, takie same potargane włosy,
wyraz twarzy, no i kolory ubrań, u niego też dominowała czerń.
-
Jakie wersy?- Wtrącił chłopak
o którym była mowa,
sięgając dłonią po kostkę rubika z półki obok niego.
-
Przez
bogów trzech złożona i przez trzech zgorszona, wybawienie lub
śmierć przyniesie pozostałym synom.
-
No stary, Hades zawsze chciał mieć syna który ''wybawi świat''-
Percy przewrócił oczami.- Z miłą chęcią oddam ci ten przywilej.
-
Po pierwsze, to nie jestem synem Hadesa, a jego wnukiem, po drugie
nie mów do mnie stary.- Chłopak groźnie przez chwilę patrzył na
Percy'ego.
-
Tak czy inaczej się przydasz.- Do rozmowy wtrącił się Nico. Henry
przewrócił oczami, nie wyglądał na zadowolonego.
-
I mam tu zostać?- Spytał, unosząc jedną brew.
-
Możesz zostać tu tak długo jak tylko chcesz.- Reyna przyglądał
się mu przenikliwie.- Chyba że masz coś przeciwko Frank.- Syn
Marsa spojrzał w jej stronę i gorączkowo pokręcił głową.
-
Dziękuję, ale zamierzam zniknąć stąd gdy tylko będę mógł.
-
To wcale nie musi być szybko, a nam przyda się ambasador
Plutona..... znaczy się Hadesa.
-
Henry zostaje, a ty rób z nim co chcesz, ale...- Obydwoje dziwnie na
mnie spojrzeli. Skarciłam się w duchu za to jak dobrała słowa.
Szczęście że Leo był zajęty inną rozmową, och, on by to
wykorzystał- Znaczy się, ustalajcie formę twojego pobytu później.
-
Wszystko okej?- Reyna spytała się podejrzeli. Mogłam zabrzmieć
trochę zbyt szorstko.
-
Przepraszam.- Uśmiechnęłam się do niej.- Ale w sumie to jestem
głodną.-Dziewczyna również się uśmiechnęła.
-
Tym razem idziemy na chińszczyznę.- Frank włączył się do
rozmowy.
-
Stary, ale że sushi?- Leonowi niezbyt podobała się ta opcja.
-
Sushi to nie chińszczyzna.- Hazel teatralnie przewróciła oczami.-
Proszę Cię, nie zaczynaj.
Wszyscy
powoli zaczęli się zbierać wychodząc z baraku Reyny. Chciałam
dojść do Percy'ego który czekał na mnie przy drzwiach, ale
zatrzymała mnie Piper. Więc odwróciłam
się w stronę syna Posejdona, pokazując by na mnie nie czekał.
-
Co jest Piper?- Spytałam uśmiechając się lekko do niej, zdając
sobie sprawę że nie rozmawiałam z nią odkąd wyszliśmy z lochu,
w sumie to tam też nie można nazwać tego rozmową.
-
Nic takiego.- Odpowiedziała, zatrzymując się przedemną.- Ale, no
wiesz chyba czas żeby chociaż część nas wróciła do obozu, bo
wiesz moje rodzeństwo to słabi ochroniarze. No i mogę się założyć
że przez ten tydzień zrobili tam okropny chlew.
-
No tak.- Strzeliłam się w czoło, kompletnie zapominając o naszym
obozie.
-
Clariss twierdzi że Chris i jego instynkt macierzyński muszą już
wracać, więc mamy pierwszych chętnych, a..- Zawahała się,
zaczynając rozcierać sobie kark.- Ja też chciała bym wrócić,
jeśli mogę.
-
Jasne, kiedy chcecie wraca?
-
Jeśli się da, to dziś.- Zdziwiłam się że aż tak się jej
śpieszyło. Przyglądałam się jej uważnie przez chwilę, ale nie
chciałam pytać co się stało.
-
Dobra, jak chcesz.- Odpowiedziałam, wzruszając ramionami.- Po
obiedzie zbierz naszych uciekinierów* i tych od Aresa, i możecie
ruszać, okej?
-
Jasne.- Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, choć wydaje mi się
że był wymuszony.
-
Możemy iść?- Wskazałam kciukiem na drzwi, przez które wszyscy
już wyszli.- Jestem już naprawdę głodna.
-
Jasne.- Dziewczyna powtórzyła swoją odpowiedź.
Przynajmniej
ta chwila obiadu wydawała się normalna. Miło było usiąść
razem, słuchając żartów Leona, gróźb Clariss w kierunku
Percy'ego i z całą tą atmosferą. Przyglądałam się Henry'emu, z
każdą chwilą widząc coraz większe podobieństwo do Nica.
-
Jest taki.... wyalienowany.- Wyszeptała Piper.
-
Mhhhh.- Przytaknęłam razem z Reyną, która siedziała po drugiej
stronie córki Afrodyty.
-Wszystkie
dzieciaki od Hadesa są tak samo odludne?- Reyna wychyliła się tak,
by obejmować wzrokiem nas dwie.- Hazel, jako córka Plutona, jest
inna, więc to chyba kwestia genów Hadesa, no nie?
-
Nie wiem, ale ciekawe czy też jest gejem.- Obydwie zwróciłyśmy
się w stronę Piper. Patrząc się na nią dziwnie, po chwili doszło
do nas że to w sumie interesujące pytanie. Wzruszyłam ramionami,
gdy Piper wciąż taksowała go wzrokiem.- No bo przyznacie że jest
przystojniejszy od Nica.
-
No w sumie.- Przyznałam, przenosząc wzrok na chłopaka.
-
No cóż, jest wasz, ja się zbieram na Long Island.- Piper
uśmiechnęła się podstępnie, unosząc jedną brew.
Prychnęłam
śmiechem, po tych słowach, Reynie też poprawił się humor. Córka
Bellony upiła łyk ze swojego kielicha, uśmiechając się lekko, na
jej sposób to był szczyt okazania radości.
Piper
odeszła od stołu zabierając ze sobą Clariss i Chrisa. Dzieciaki
Hebe, Selen, Heliosa i Aresa, czekały już na nich gotowi do drogi.
My też musieliśmy powoli się zbierać, czekała nas jeszcze jedna
nie przyjemna sprawa tego wieczoru, ale potem może i nam uda się
zabrać z Obozu Jupitera. Powoli zaczynam tęsknić za domem, nawet z
jego problemami.
Szliśmy
więziennymi tunelami, nie wielką grupką, tylko ja, Percy, pretorzy
Rzymu i dwóch centurionów. Znając rzymian, nie dziwiłam się że
Hazel nie było w naszym gronie, gdybym mogła też bym się
wykręciła. Wysłała bym Clariss, to jej klimaty, ale ona była już
w drodze powrotnej do
obozu.
A tak sama muszę się z tym męczyć.
W
końcu doszliśmy do celi, w której na środku siedział Oktawian.
Przywiązany do krzesła, wyglądał nędznie. Miał spuszczoną
głowę, więc sądzę że był nie przytomny, więc
jeden
z centurionów oblał go wodą, na pobudkę. Wstrząsną się, i
uniósł głowę. Miał podbite oko i gdzieniegdzie krew, nie licząc
koszuli która była cała w czerwonych plamach.
-
Czego jeszcze chcecie.- Spytał ochrypniętym głosem.
-
Spokojnie, już kończymy.- Reyna miała obojętny głos. Znała
pytania, odpowiedzi i wiedziała jaki werdykt zapadnie.- Musisz
odpowiedzieć.....
-
Nie, nic nie wiedziałem o tym co robił Cezar. Nie miałem nic
wspólnego z pozbyciem się waszej dwójki.- Oktawian zaczął
odpowiadać na pytania, które nie zdążyły paść.- I tak,
działałem przeciw grekom. Koniec? Czy masz jakieś nowe pytania?
-
Nie.
-
Tak myślałem.- Wysyczał przez zaciśnięte zęby, na co Reyna
tylko westchnęła. To nie było znudzenie, ale przeczucie że będą
mieć jeszcze przez niego kłopoty.
-
Oktawianie, po wysłuchaniu twoich zeznań i potwierdzeniu ich,
wspólnie z senatem Nowego Rzymu, podjęliśmy jedyną słuszną
decyzję.- Przerwała, wymieniając spojrzenie z jednym z
centurionów. Ten podszedł do byłego augura, i zaczął go
rozwiązywać.- Zostajesz pozbawionych wszelkich praw i wygnany z
Nowego Rzymu.
Oktawiana
wyprowadziło dwóch centurionów, sądzę że miał opuścić obóz
tak jak stał. Wracaliśmy do baraku w środku nocy, tylko z Percym.
Frank i Reyna musieli jeszcze tam zostać.
-
To bez sensu.- Przerwałam ciszę, chcąc
się dowiedzieć co myśli
Percy.
-
Co?- Spytał, choć wyglądał jakby wiedziała o co mi chodzi.
-
To, że przecież wszystko wiedzieli, to po co ta cała farsa z
Oktawianem?- Wytłumaczyłam co miałam na myśli, obserwując jaka
jest jego reakcja. Zatrzymał się, nie odwracając w moją stronę.-
Nie
musieli teg....
-
Musieli.- Wtrącił, ostrym
tonem. Patrzył mi w oczy ze złością, przez co i we mnie
zawrzało.- Zasłużył na więcej.
-Na
więcej!?-
Powtórzyłam jego ostatnie słowa.
-
Chciał nas zabić!- Bronił się.- Hello, skarbie, on jest zły.
-
To pojęcie względne, myślał że tak będzie lepiej!- Krzyczałam
na niego. Dobrze że była noc, bo zapewne zrobilibyśmy furore, tą
kłótnia.- A
tak w ogóle to nie mów do mnie skarbie.- Oburzyłam się.
-
Co?- Spytał zakłopotany.- Zresztą nie ważne, czemu ty go bronisz?
-
Bo nie chodzi mi o niego, tylko o ciebie?- Powiedziałam to, patrząc
mu prosto w oczy.- Ten,
który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się
jednym z nich.*
Stałam
jeszcze przez chwile, patrząc na zdziwienie które malowało się na
jego twarzy. Odwróciłam się, odchodząc w przeciwną stronę w
którą szliśmy. Przez pierwszą chwilę, nie wołał za mną, ani
nie biegł, stał jak wryty trawiąc
tą sytuacje.
-
Ej, gdzie ty idziesz.- Zawołał w końcu za mną.
-
Jak najdalej od ciebie!
-
No weź, jest ciemno.... i zimno!
-
Daruj
sobie!- Zawołałam przez ramie.
-
Tu wciąż może być nie bezpiecznie.- Dobiegł do mnie, idąc teraz
przedemną.
-
Pacz bo sobie nie poradzę.
-
Nie ułatwiasz mi tego.- Złapał mnie za ramiona, bym
się zatrzymała.
-
I nie zamierzam.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kopa*-
64 sztuki.
Uciekinierowie*-
w domyśle rodzeństwo tych którzy zniknęli,w poprzednich
rozdziałach.
Ten,
który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się
jednym z nich.*-
Cytat
Friedricha Nietzsche.