niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 12

Rozdział 12
Annabeth
Od dwóch dni siedzieliśmy w tej celi, oprócz osoby która przynosiła nam jedzenie nie przychodził tu nikt inny. Trzymają nas przy życiu czyli jesteśmy im potrzebni, i aż boję się pomyśleć do czego patrząc na to że Jason polecił nam przybycie tu ze wszystkimi zdolnymi do walki obozowiczami.
Rozmyślając chodziłam wzdłuż celi, uderzając wskazującym palcem o kraty. Zaczynało mi się po prostu nudzić, ile można myśleć o niczym i patrzeć na swoich przybitych tą sytuacją przyjaciół. Przepatrzyłam całe pomieszczenie, jakiekolwiek warianty, i stwierdziłam że kompletnie niczego tu nie ma. Oparłam się plecami o metalowe pręty, które szły od ziemi po sam sufit, i były rozmieszczone co jakieś dziesięć centymetrów, no dokładnie to dziewięć i pół, nawet to zdążyłam policzyć szukając jakiego wyjścia z tej sytuacji. Znów zaczęłam chodzić po pomieszczeniu.
- To ile ma ta cela?- Usłyszałam głos Percyego.
- Hmm, jakieś cztery metry na pięć.- Powiedziałam z zamyśleniem, zmieniając już w głowie jednostki.- jakieś trzynaście na szesnaście stóp, sześć na osiem łokci.
- Tak, wystarczy mi ta pierwsza odpowiedz.- Przyznał z zakłopotaniem w głosie.
- Wiem.- Westchnęłam, siadając obok niego.- Ale mam już dosyć tej bezczynności, muszę coś robić.
- Nie ma żadnego sposobu?
- Nie.- Potwierdziłam jego przeczucia.- Wpadliśmy jak śliwka w kompot. Uprzedzając twoje pytanie, nie wiem co teraz będzie, chyba musimy czekać.
Percy zamilkł, a w celi zapadła głucha cisza od której piszczało w uszach. Oparłam głowę o ramie syna Posejdona i zaczęłam liczyć cegły w ścianie naprzeciwko mnie.
Cezar
Chodziłem wzdłuż stołu na którym rozłożona była mapa San Francisco, i o który opierał się Oktawian. Przyglądałem się punktowi który oznaczał miejsce gdzie obecnie znajdują się greccy herosi, zastanawiając się czy aby na pewno wciąż się tam znajdują. Czekałem na zwiadowce by dowiedzieć się czy wszystko idzie zgodnie z moim planem. Gdy zaczynałem coraz bardziej martwić się jego spóźnieniem, wszedł do pokoju razem z Jasonem i Geraldem.
- Nic się nie zmieniło, Panie.- Zwiadowca ukłonił się przed Oktawianem, od razu przechodząc do sedna sprawy. Wnuk Apolla machną tylko dłonią by ten wyszedł. Dziękowałem w duchu że ten idiota, nie odstawił żadnej szopki i po prostu kazał mu wyjść.
- Dobrze się spisałeś.- Oktawian zwrócił się do syna Jupitera.- Zaufali ci tak bardzo że nawet myśl im przez głowę nie przeszła że mógłbyś i wykorzystać w taki sposób.
- Dlaczego kontrolujecie czy oni wciąż tam są? Chyba zależy nam na tym by jak najszybciej pozbyć się ich wszystkich. Więc im szybciej wyruszą pod obóz i załatwią te potwory tym lepiej- Jason nie zważał na to co powiedział Oktawian, nie zareagował na to jak na pochwałę, raczej tak jakby dopiero doszło do niego że skazał swoich przyjaciół na śmierć. Czuje presję czasu, wyrok śmierci na greków, ludzie w takich chwilach zaczynają być nie ostrożni, a im szybciej zechce coś zrobić tym szybciej będę mógł się go pozbyć. Mam tylko nadzieję że będzie chciał coś zrobić.......
- Wole ich nie lekceważyć, i mieć pewność że niczego się nie spodziewają.- Odpowiedział mu Oktawian.- A jeśli tak jest, to czas zwabić tu tą całą gromadkę. Więc idź i zmuś naszych gości by grzecznie poprosili o wsparcie.
- Idę z nim.- Wtrąciłem się w rozkaz Oktawiana, na co on tylko skiną głową.
Od razu wyszedłem, by jak najszybciej zacząć działać, nie ryzykując ciągnięciem tej rozmowy. Jason ruszył za mną szybkim tempem, by dotrzymać mi kroku. Szybko przemierzałem kręte korytarze, prowadzące do cel, i docierając o schodów, po których czekał nas tylko korytarz i drzwi za którymi znajdował się nasz cel. Przechodząc przez nie znalazłem się półtorej metra przed kratami za którymi znajdowała się piątka herosów z wielkiej siódemki. Wyglądali tak żałośnie że na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Widząc nas od razu zaczęli podnosić się na równe nogi. Jason po zamknięciu za sobą drzwi staną obok mnie, nie był tak zadowolony jak ja, w tym pomieszczeniu na siedem osób tylko mi ta sytuacja sprawiała przyjemność. Nie dziwiło mnie to.
- Nie cieszysz się przyjacielu?- Chciałem by zaczęli się kłócić, i chciałem zabawić się kosztem Jasona.
- Przejdźmy do sedna, nie ma sensu tracić na nich więcej czasu niż jest to potrzebne.- Zdobył cię na wymuszony uśmiech.
Po tych słowach więźniowie się ożywili. Z ich twarzy biła wściekłość, stali przy samych kratach mając ochotę je wyrwać i rzucić się na syna Jupitera rozszarpując go na strzępy. Przeszła mi przez głowę myśl czy nie lepiej zamiast go zabijać po prostu wrzucić go do tej piątki.
- Ty łajzo.- Córka Afrodyty cedziła te słowa przez zaciśnięte zęby, i chyba nie była wstanie wmyślić niczego innego niż obelg.- Zasrany rzymianin!- Krzyknęła waląc dłońmi w kraty.
- Przejść do czego?- Wtrąciła córka Ateny.- Czego chcecie?
- Nic wielkiego.- Przeszłem do sedna.- Poprosicie swoich przyjaciół by wam pomogli.
- Jednego już poprosiliśmy, co Jason.- Odezwała się Leo, przenosząc wzrok z syna Jupitera na mnie.- Myślisz że jesteśmy tacy głupi?!
- Nikt was o to nie pyta.- Odparował mu Jason.
- No właśnie, a więc....- Wyjąłem z kieszeni spodni grecką drahme, kierując rękę w stronę dziewczyny.-... połącz się z nimi dopóki cię o to proszę.
- Jeśli można to nazwać prośbą.- Dziewczyna się sprzeciwiała.- Nie ma mowy.
- Annabeth.- Do córki Ateny podeszła Hazel łapiąc ją za ramiona, w jej oczach dało się ujrzeć desperacje.- Proszę cię, musisz to zrobić.
- Hazel, ale to.....
- Zrób to!- Krzyknęła, nachylając się do blondynki szepcząc jej coś do ucha.
Annabeth odsunęła się do córki Plutona, wymieniając z nią upewniające się spojrzenie. Hazel potwierdzająco kiwnęła głową po czym blondynka wystawiła rękę w moją stronę. Włożyłem drahme w jej wystawioną dłoń.
- Co mam im powiedzieć?- Spytała Annabeth.
- Po prostu że wszystko jest już okej, i czas by się tu pofatygowali.
- Ta sceneria nie wygląda okej.- Zauważyła.
Annabeth
Jason i Cezar zaprowadzili mnie do jakiegoś pokoju na końcu korytarza. Miała to być jakaś bardziej przyjazna sceneria, choć jak na mój gust przypominało to pomieszczenie do tortur, i coś mi podpowiada że do tego właśnie służy.
Przeszły mnie ciarki, ale musiała się skupić, wzięłam głęboki wdech i połączyłam się z Clariss. Gdy zobaczyłam córkę Aresa, zdobyłam się na nieszczery uśmiech który miał ją zapewnić że wszystko jest pod kontrolą, choć sama nie jestem pewna czy tak jest, jedyne co miałam to zapewnienia Hazel. Która zresztą nie powiedziała niczego więc jak tylko to bym jej zaufała.
Zmyśliłam krótki opis tego co działo się tu przez dwa dni, by uspokoić Clariss ale była czujna i nie dała się tak łatwo przekonać, nie wiem czy w ogóle dała się przekonać. Grunt że zrobi to o co ją poprosiłam, teraz mogę mieć już tylko nadzieję że to ich nie zabije. Chciałam jak najszybciej skończyć tą rozmowę, więc zanim zdążyła zapytać mnie o coś jeszcze pożegnałam się z nią mówiąc do zobaczenia i machnięciem dłoni zerwałam połączenie.
W celi wszyscy byli poruszeni, gdy weszłam Leo zatrzymał się wpół kroku na samym środku celi. Niezważająca na nich podeszłam od razu do Hazel, stając tuż przednią.
- Jesteś pewna że wiesz co robisz?- Upewniłam się gdy i tak było już za późno by cokolwiek zmienić, ale potrzebowałam zapewnienia z jej strony.
- Jestem pewna tego co się dzieje.- Powiedziała, nie uspakajając mnie, wiedziałam do czego zmierza.- Ale nie jestem pewna tego jak może się to skończyć.
- Świetnie!- Byłam zła i chciałam się na kogoś wydrzeć.- Kazałaś mi wysłać ich na śmierć nie mając planu!- Obwiniałam ją choć wiem że nie powinnam tego robić bo być może właśnie nas ratuje i powinnam być jej wdzięczna.
- Miałam, znaczy mam. Annabeth przepraszam, ale nie było innego wyjścia musiałaś ich tu ściągnąć. Mam plan ale wszystko w nim jest na granicy, wystarczy chwila spóźnienia albo...- Przerwała zastanawiając się czy dokończyć te zdanie.- wyjdziemy stąd, pomaga mi w tym mój przyjaciel, jeśli ktoś się dowie że spiskuje przeciw Oktawianowi.- Pokręciła głową, każdy z nas wiedział co to znaczy, nie musiała kończyć.
- Jaki przyjaciel?- Dopytywał się Leo, wiadome było że nie powie jego imienia ale wiem na co liczył.
- Przyjaciel Franka, nie znałam go bliżej, ale po tym jak Frank znikną obiecał że mi pomoże, czułam co się wydarzy.- Hazel spojrzała na Leona.- Przykro mi ale nie wiem nic o Jasonie.

- Twój plan, okej.- Uniosłam ręce w geście poddania cię.- Niech będzie, przynajmniej wiemy że nie siedzimy tu jak idioci nie mogąc nic zrobić. 
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ 

wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 11

Rozdział 11
Percy
Podszedłem do Annabeth, która pochylała się nad jakąś książką, i zasłoniłem jej oczy dłońmi. Córka Ateny wyprostowała się łapiąc mnie za nadgarstki zdejmując moje dłonie ze swojej twarzy.
- Cześć.- Powiedziała całując mnie gdy usiadłem obok mnie.- Rozumiem że idziemy na ognisko.
- Nie.- Odpowiedziałem a dziewczyna ponownie złapała mnie za lewy nadgarstek, tak by móc sprawdzić godzinę na moim zegarku.- Auu to boli, i tak za chwile jest ognisko, ale my na nie się nie wybieramy.
- Powinniśmy na nie iść.- Annabeth zaczęła mnie umoralniać.
- A masz ochotę siedzieć na ognisku?- Spytałem.
- Nie..
- Więc idziemy gdzie indziej.
Chwyciłem ją za dłoń i ruszyliśmy nie gdzie indziej jak nad jezioro. Dziewczyna nie protestowała zbytnio, więc uznałem to za dobry omen. Usiedliśmy razem na pomoście słysząc śpiew dzieciaków od Apolla.
- Słyszysz?- Spytałem.
- Ymm, nic poza świerszczami i dzieciakami od Apolla.- Odpowiedziała nie pewnie nie wiedząc o co mi chodzi.
- No i widzisz można powiedzieć że prawie jesteśmy na ognisku.- Odpowiedziałem radośnie.
- Niech cie będzie.- Uśmiechnęła się słabo.
Annabeth wtuliła się we mnie a ja odwzajemniając to obejmując ją. Przed nami słońce zachodziło coraz szybciej, z krzaków słychać było świerszcze. Z oddali dobiegały odgłosy dzieciaków z ogniska, śmiech i śpiew obozowiczów niósł się po lesie dobiegając aż do nas. Można by powiedzieć że było całkiem romantycznie gdyby nie to że przeważnie przesiadujemy nad jeziorem. Ja lubię te miejsce, bo czuję się tu bliżej ojca, i czuję tu spokój ale nigdy nie zastanawiałem się nad tym czy Annabeth wciąż lubi przesiadywanie nad jeziorem. Chyba czas bardziej się postarać ale dziś niech jeszcze zostanie tak jak jest. Spojrzałem na córeke Ateny, jak zwykle była zamyślona.
- Nad czym tak myślisz?- Spytałem a dziewczyna odsunęła się odemnie, wpatrując się w jakiś oddalony punkt.
- Zastanawiam się nad jutrzejszym dniem, znaczy, droga do San Francisco wynosi 4676km, jadąc pociągiem zajmie nam to około osiemnastu godzin....- Dziewczyna zaczęła przedstawiać dokładny plan jutrzejszej podróży. Przewróciłem oczami, choć to nie nowość że na pytanie o czym myśli, prawiła mi długie kazania często o tym o czym nie miałem zielonego pojęcia. Tym razem ją rozumiałem ale i tak postanowiłem że najlepiej będzie jeśli ją uciszę. Przybliżyłem się do niej tak że nasze twarze dzieliły centymetry których nie chciałem więc po chwili nasze usta się złączyły. Na początku była zdezorientowana a nasz pocałunek delikatny, ale z chwilą objem ją w tali a Annabeth owinęła ręce na moim karku, wplatając swoje palce we włosy. Nasze wargi zaczęły ze sobą współpracować, pocałunek stawał się coraz namiętniejszy. Nie wiem ile nam to zajęło ale dla mnie trwało to chwile, która była za krótka. Nasze czoła wciąż się stykały a ja nie otwierałem oczu.
- Chciałabym żeby ta chwila mogła trwać wiecznie.- Annabeth szeptem przerwała ciszę.
- Tego nie mogę zrobić.- Powiedziałem cicho nie odsuwając się od niej, patrzyłem w jej szare oczy.- ale możemy to powtórzyć.- Uśmiechnąłem się szerzej, ponownie się do niej nachylając.
******
Kolejny dzień był ciężki sam w sobie. Cały dzień w podróży, nuda, ciągłe siedzenie w połączeniu z ADHD było męką. Późną nocą dotarliśmy do motelu w którym mieliśmy zatrzymać się na noc. Z rana wyruszyliśmy do Obozu Jupitera, ale tym razem byliśmy już sami, tylko nasza czwórka, tak jak obiecaliśmy Jasonowi.
Przestrzeń przed obozem wyglądała jak pole niekończącej się bitwy. Piach i rowy w których znajdowali się herosi, którzy działali jak przystało na rzymian, zorganizowani jak zawsze. Na komendę ruszali pozbywając się kolejnych potworów, gdy nie wielka grupa składająca się z pięciu osób, osłaniając nas byśmy bezpiecznie dotarli do obozu. Jak się okazało mieli rozkaz doprowadzić nas do samego senatu, co nieszczególnie mi się podobało przynajmniej do czasu gdy doszła do nas Hazel. Szliśmy dalej nie zatrzymując się, gdy tylko zwalnialiśmy rzymianie za nami nas poganiali, przez co jeszcze bardziej czułem się tak jak by czekała na nas egzekucja.
- Mieliście nam pomóc dostać się do obozu.- Zauważyła Annabeth.- Przecież możemy iść z Hazel.
Córka Plutona się nie odzywała a dwóch rzymian idących na przodzie wymieniło spojrzenie, nieme pytanie typu ''który wciska kit''.
- Nie idziemy do senatu tylko do pokoju w którym rozmawiamy z nowo przybyłymi herosami. Oktawian kazał dla bezpieczeństwa doprowadzić was do samego pokoju.
Żadne z nas nie dyskutowało, Hazel też nie podejmowała z nimi rozmowy więc próbowałem się uspokoić myślą że wszystko idzie zgodnie z planem.
W pokoju na środku stał sam stół bez krzeseł jak dawniej, oprócz tego gołe ściany, od ostatniej mojej wizyty zrobiło się tu bardziej nie przyjemnie. W równym szeregu za naszymi plecami ustawiła się piątka rzymskich herosów. Po chwili do pokoju weszły kolejne trzy osoby. Było ich słychać już przed drzwiami, ale przestali rozmawiać od razu po przekroczeniu progu. Liczyłem tylko na to że Jason który był w gronie tej trójki, doszedł z nimi do jakiegoś sensownego porozumienia, i że załatwimy to szybko. Oprócz syna Jupitera do pomieszczenia wszedł Oktawian i jeszcze jeden chłopak którego nie kojarzyłem. Annabeth zapewne chciała zacząć rozmowę gdy nieznany mi blondyn wymienił spojrzenie z jednym z legionistów. Nie zdążyłem się nawet obrócić jak poczułem że ktoś mnie łapie, blokując mi ręce z tyłu, zresztą moich przyjaciół było tak samo. Nie mogłem uwierzyć że to była zasadzka.
- Co to ma być?!- Warknąłem.
- Myślałeś że nagle ja chcę się z wami pojednać?- Oktawian odpowiedział mi pytaniem retorycznym, które aż ociekało kpiną.- Teraz mam władzę i wreszcie mogę się was pozbyć.
- Tak, myślałem że nasz przyjaciel był w stanie dokonać tego że nie będziesz w stanie się nas pozbyć.- Wymownie spojrzałem na Jasona powtarzając swoje pytanie.- Co to ma być?!
- Ehh, posłuchaj mam w tym swój profit.- Blondyn wykrzywił usta w uśmiech.- O jedno dziecko wielkiej trójki mniej, no nie?
- Ej, stary o czym mówisz- Leo wyglądał tak jakby dostał mocny cios w brzuch.
- Jak mogłeś?- Hazel spytał łamiącym głosem.- Jak mogłeś nam to zrobić, po tym wszystkim gdy tylko dostałeś okazję by pozbyć się........ konkurencji? Za nią nas uważałeś?
Zapadła cisza, uśmiech znikł z twarzy syna Jupitera. Spojrzałem na Hazel która miała łzy w oczach, nie dziwiłem się jej że tak to przeżywa po ostatnich tygodniach. Za nią stała Piper ze spuszczoną głową, to właśnie ona mogła czuć się najbardziej oszukana.
- Zakończmy to.- Rozkazał Jason, najwidoczniej mając dość słuchania naszych osądów.- Wyprowadzić ich.

Legioniści posłusznie wysłuchali jego polecenia, wychodząc z nami. Oczywiście po drodze szarpaliśmy się stawiając bezsensowny opór ale ostatecznie i tak trafiliśmy do celi. Spory pokój bez niczego, nie licząc drzwi. 
-------------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ 
Na koniec pochwalę się jeszcze że w końcu udało mi się zrobić zakładkę z bohaterami, choć nie wszystko mi się w niej podoba ale to już wam zostawiam do oceny XD 

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 10

Rozdział 10
Piper
  Usiadłam na plaży, skąd zawsze wykonywałam iryformy do Hazel. Było już późno, ale ostatnimi czasy coraz częściej rozmawiałyśmy po północy, bo tylko wtedy miałyśmy do tego okazję. Wymówiłam regułkę prosząca boginię Iris, o połączenie z córką Plutona i po chwili ją widziałam. Dziewczyna z dnia na dzień wyglądała gorzej. Włosy miała upięte do tyłu przez co na odsłoniętej twarzy dało się dokładnie zobaczyć potworne zmęczenie, tak jakby nie zmrużyła oka przez  kilka dni. Niezważająca na obraz, zadałam głupie pytanie:
- Jak się masz?
- A jak myślisz, Piper.- To była oczywista odpowiedz której się spodziewałam.
- Wiem.- Powiedziałam cicho.- Czyli bez zmian w Rzymie?
- Niestety zmiany są, tylko chyba na gorszę.- Powiedziała, nie uspakajając mnie.- Dziś były zwołane obrady, no wiesz trzeba było coś zrobić z tym brakiem pretorów.
- Czyli Oktawian jest nowym.....
- Tak.- Przerwała mi. To był pewniak, kto inny mógłby nim zostać.- Nie pokoi mnie to. Uznając że w Rzymie obecnie jest stan wyjątkowy wystarczy nam jeden pretor, Oktawian i pontyfix, Jason.
- Czyli wszystko jest tak jak przewidywałyśmy.- Powiedziałam, po czym dodałam cicho.- Wszystko zgodnie z planem.
- Tylko gdzie w nim jest Jason? Choć..- Przerwała, jakby się wahała czy powiedzieć mi co ją trapi.
- Choć co? Hazel mów.- Rozkazałam, po czym dziewczyna wzięła głęboki wdech i wyrzuciła to z siebie.
- Znam Jasona i niczego nie sugeruje, ale ostatnio pojawia się tylko w towarzystwie Oktawiana lub Cezara, te ich narady i tak dalej.
 Cokolwiek kombinuje, robi to by pomóc Rzymowi, jestem tego pewna, tylko obawiam się by nic mu się nie stało. Patrzyłam się na Hazel, żadna z nas nic nie mówiła. Zalała mnie fala przygnębienia, uczucia bezradności i lęku o niego. Szybko jedna zamieniło się to w złość ponieważ moja rozmowa z córką Plutona został przerwana. Na linię wciął się Jason. Może w pierwszej chwili pojawiła się radość a na język cisnęły się słowa, kocham cię. Niestety po chwili przyszła wściekłość na niego.
- Piper coś się stało?- Spytał po tym jak dostrzegł wyraz mojej twarzy.- Pół dnia próbuje się z tobą skontaktować.
- Byłam zajęta.- Opowiedziałam chłodno, stwierdzając że nie musi wiedzieć nic o sytuacji w obozie.
- Czyli u was wszystko okej?- Spytał nie pewnie.
- Tak.- Skłamałam.- Ale słyszałam że u was nie. Więc jak tam panie w spół pretorze.
- Nie jestem pretorem.
- No tak jesteś kimś nawet ważniejszym.
- Piper mamy problemy.- Przeszedł do sedna.- Potrzebuję was. Musicie przybyć do Rzymu, znaczy tylko ty, Percy, Annabeth i Leo.
- Dlaczego tylko my?- Spytałam podejrzliwie, nie wydaje się to być najlepszym rozwiązaniem gdy Rzymianie chcą nas zabić.
- Nie tylko, weźcie też i resztę ale nie możecie wyjść do obozu z pełną armią bo boję się jak to zostanie odebrane, przez legionistów.
- Rozumiem, przekaże to jutro dla Annabeth.
- Dziękuję.- Przerwał, i tym razem to u niego dało dostrzec się smutek, który spowodował że przez krótką chwile złość na niego zamieniła się w tęsknotę.- Pipes, ja chciałbym.....
 Machnęłam ręką zrywając połączanie. Zadziałałam impulsywnie, i sama nie wiem czy na pewno jestem na niego zła czy może na siebie za to że się na niego złoszczę i daje mu tego wytłumaczyć. To wszystko jest bez sensu, ja jestem baz sensu.
   Musiałam szybko przestać się nad tym zastanawiać bo wprowadzało mnie to w obłęd, zresztą teraz mam większy problem. Kim do cholery jest ta dziewczyna?
  Zastanawiałam się nad tym wszystkim co się wydarzyło tego wieczora, starając uciec myślami od Rzymu. Do puki nie spostrzegłam jak jak misko jest już księżyc. Wstałam udając się do domku numer dziesięć, mam nadzieję że po drodze nie będę musiała uciekać od harpi. W sumie to czy przy obecnej sytuacji, i przy tym że jestem starszym obozowym, czy wciąż mogą mnie zjeść? Nie chroni mnie jakiś immunitet, czy coś w tym rodzaju? Mam nadzieję że tak......
 Byliśmy umówieni na naradę jeszcze przed śniadaniem. Więc wyszłam z domku Afrodyty gdy moje rodzeństwo dopiero się budził, i marudziło że musi jak najszybciej dostać się do lustra bo wygląda jak paskudztwo..... czyli poranek jak każdy. Byłam przekonana że wejdę jako ostatnia, ku mojemu zaskoczeniu nie było jeszcze Annabeth.
 Clariss i Chris stali na uboczu i gorączkowo o czymś rozmawiali. Nie wyglądało to na kłótnię, ale zastanawiało mnie co ich tak poruszyło. Przy stole siedział Nico z Willem, zdecydowanie rozbawieni poczynaniami Percego i Leona. Nie miałam pojęcia co im strzeliło do głów więc podeszłam do Kalipso.
- Co oni na Hadesa robią?
- Jedzą ciasteczka.- Odpowiedział marszcząc brwi.- W sumie to pochłaniają ich całe zapasy. A tak na serio to, w ich przypadku to ciężko powiedzieć, chyba się założyli który szybciej zje ciasteczka.
- Okej, a jak chcą to sprawdzić jeśli jedzą z jednego pudełka?
- No właśnie tego nie rozumiem.
 Spojrzałam na chłopaków, którzy napychali sobie buzię czekoladowymi ciastkami. Wyglądali idiotycznie, ale co robisz, nawet mnie to bawiło. Niestety postanowiłam to przerwać.
- Który wygrywa?- Spytałam radośnie podchodząc do nich.
- Ja!- Zareagowali jednocześnie. Czego wskutek na twarzy Nica pojawiła się parę okruchów.
- Ej stary nie uczyli cię by jeść z zamkniętą buzią?- Syn Hadesa pouczył Leona który siedział naprzeciwko niego, a ten wybełkotał przepraszam.
- Wracając, wiecie że w konkursach jedzenia na czas, uczestnicy nie jedzą z jednego pudełka.- Wytłumaczyłam z rozbawieniem.- To niczego nie rozstrzyga.
- Ouuu.- Leo przełkną ciastka.- No to wtopa.
- Percy gdzie Annabeth?- Do stołu podeszła Clariss. Córka Aresa miał ostry ton. Po za tym to nie w jej stylu nie wykorzystać tego że jej śmiertelny wróg siedzi umazany w czekoladzie i w żaden sposób tego nie skomentować. Syn Posejdona najwyraźniej też to wyczuł bo momentalnie spoważniał. Wytarł twarz i odpowiedział na jej pytanie.
- Kazała mi samemu tu przyjść, powiedziała że zaraz będzie.
 Jak na zawołanie w drzwiach wielkiego domu pojawiła się córka Ateny. Nie wyglądał lepiej niż Hazel, i na pewno całą noc spędziła rozmyślając nad sytuacją w obozie. Miała pewną minę jakby wszystko było pod jej kontrolą, tak jakby wszystko ogarniała. Wszyscy w milczeniu czekali na to co powie, licząc że po tym wszystko stanie się jasne. Ale Annabeth runęła na najbliższe krzesło, przykładając głowę do stołu mamrocząc ''już nic nie wiem''. Reakcja zebranych była podobna, nikt nigdy nie sądził że zobaczy córkę Ateny w takim stanie. Dziewczyna po chwili się podniosła biorąc głęboki oddech.
- Dobra od początku.- Powiedziała słabo.- Dziewczyna. Nie wróć, wcześniej, Alaska się obudziła?
- Tak byliśmy u niej z Kalipso przed tym jak przyszliśmy tu taj, ale jedyne co pamięta to to że kładła się w dziesiątce, i że obudziła się w lesie no i potem zmów film się jej urwał.-Odpowiedział Leo.
- Świetnie, czyli wciąż nic.- Annabeth się zamyśliła.- Piper mogła byś ją opisać?
- Alaskę?- To było naprawdę idiotyczne pytanie, ale jego sens zrozumiałam dopiero gdy Annabeth wysłała nieme ''Naprawdę?''- Och! Tą dziewczynę. Kucnęła obok mnie więc raczej tak. Dziwne że była w obozowej koszulce choć na sto procent nie jest od nas.
- Ale jesteś tego pewna? Trochę nas jest.- Wtrąciła się Clariss.
- Na sto procent, jak już mówiła, choć głos wydaje mi się znajomy. No ale uwagę przykłuły mi  jej oczy, są jakby koloru czystego zmorzonego lodu, gdy w nie spojrzałam aż przeszedł mnie dreszcz. Do tego jest szatynką o jasnej karnacji, mniej więcej mojego wzrostu...
- Czekaj, czekaj przecież kucała więc skąd wiesz jakiego jest wzrostu.- Spytała Annabeth. No to wtopa, muszę szybko zmienić temat.
- To jest nie ważne, wczoraj rozmawiałam z Hazel i Jasonem..
  Córka Ateny nie wydawała się usatysfakcjonowana tym że zmieniłam zdanie. Ciężko ją zmylić nawet gdy jest zmęczona, i chyba podejrzewa że coś kręcę. Na moje szczęście szybko o tym zapomniała gdy pobieżnie zrelacjonowałam jej wczorajsze rozmowy.
- Mamy pomagać im gdy sami mamy spore problemy?- Spytała.
- No w sumie to nie mówiłam mu o sytuacji u nas.
 Dziewczyna zmarszczyła brwi, lecz na całe szczęście nie ciągnęła tematu.- Zrobimy jak prosił.- Podjęła decyzję po krótkiej chwili namysłu.
- Chwileczkę chcesz....
- Tak chcę, Clariss.- Przerwała jej ostro.
- Annabeth, ''wykradają nas'' w obozie to co może się stać za obozem.- Percy delikatnie próbował nie zgodzić się z córką Ateny. To nie był zbyt dobry pomysł w jego przypadku bo ta spiorunowała go wzrokiem. Osobiście poparła bym Annabeth, ale zrobiła bym to tylko po to by znaleźć się jak najszybciej w obozie Jupitera. Więc lepiej będzie jeśli nie opowiem się po żadnej ze stron.
- Jeśli mogę się w trącić- Po raz pierwszy w rozmowie głos zabrała Kalipso.- to osobiście uważam że chyba Annabeth ma racje.
- Dziękuję.- Córka Ateny zwróciła się do niej, po czym spojrzała na mnie, mówiąc że teraz moja kolej, pokręciłam delikatnie głową, tak by reszta tego nie dostrzegła.
- A co to za różnica?- Wypalił niespodziewanie Leo.
- No właśnie chyba nie wielka, jeśli biorą kogo chcą i kiedy chcą to chyba, bawiąc się przy tym z nami to raczej jest to bez różnicy gdzie będziemy.- Kalipso kontynuowała swoją poprzednią wypowiedź.
- A jeśli do tych problemów dojdzie wojna z rzymianami- Annabeth pokręciła głową.- to na pewno się nie pozbieramy.
- Okej niech będzie.- Zgodziła się w końcu Clariss.- Jedziemy wkopać paru potworom.  
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ 
Z GÓRY DZIĘKUJĘ ^,~

sobota, 18 października 2014

Rozdział 9

Rozdział 9
Oktawian
 W pomieszczeniu panowała cisza, która zapadła po wypowiedzianych słowach przez syna Jupitera. Obmyśliłem wraz z Cezarem wszystko, tylko ten jeden szkopuł traktowałem jak coś najbardziej błahego, tak jakby go wcale nie było. Niestety w rzeczywistości to najważniejsza sprawa, którą powinienem rozwiązać na samym początku, ale tego nie zrobiłem i teraz jest już za późno by wycofać się ze wszystkich planów. Muszę je jakoś ze sobą połączyć. Stałem zwrócony do okna ale czułem na plecach wzrok, Cezara i Jasona, czekali aż podejmę jakąś decyzję.
- Zrobimy tak- Zacząłem, odwracając się w ich stronę.- wszystko zostaje tak jak było ustalone.
- Świetnie, tylko to wciąż nie rozwiązuje problemu.- Upomniał mnie Jason.
- Tak sobie pomyślałem, że może pomysł poprzednich pretorów nie był wcale taki zły, i że my możemy z niego skorzystać.- Zacząłem mu to wyjaśniać.
- Czekaj, czekaj, przecież głównym celem jest zniszczenie obozu Herosów, a nie proszenie ich o pomoc.- Wtrącił Cezar.
- Nie zamierzam nikogo prosić o pomoc, i już na pewno nie Greków.- Odparłem.- Zostaniemy przy naszym planie, z drobnymi poprawkami. Czyli, zwabimy do naszego obozu pozostałych z wielkiej siódemki, i wtedy zamiast ich zabić wysłużymy się nimi tak by przy była tu reszta ich obozu.
- To już jest bardziej logiczne, Grecy rozwiążą nasz problem z potworami, a my zajmiemy się niedobitkami.- Jason wyraził poparcie nowej strategi, skrzyżował ręce na klatce piersiowej i uśmiechnął się lekko z zamyśleniem w oczach.- Patrząc na to z ich strony, czyli z zewnętrznej, będą mieli przewagę, bo przywrą te bestie do muru, sądzę że wystarczy tych cherlawych herosów na to by pokonać potwory otaczające Rzym. Ale nie ma ich aż tylu by po takiej walce mieli szanse stawić nam jakikolwiek opór, więc gdy wszystko ucichnie będziemy mogli ich z łatwością pomordować.
- Nie odbiegaj w przyszłość.- Wyrwałem go z zamyślenia.- Na razie ich tu sprowadź.
- Nic prostszego, jeż się tym zajmuję.
 Blondyn wyszedł z pomieszczenia, a zanim Cezar, twierdząc że ma coś jeszcze do załatwienia. Stałem jeszcze przez dłuższą chwilę, wpatrując się w drzwi którymi wyszli. Jesteśmy zgodni w działaniach, obydwoje są mi potrzebni, ale nie mogę zapominać że oboje są żmijami. Dlatego wiem że każdy z nas ma zupełnie inny cel, i tak naprawdę każdy z nas gra na własną korzyść. Jeśli o tym zapomną szybko skończę gorzej niż Frank, Reyna czy którykolwiek inny ich dotychczasowy ''przyjaciel''.
Annabeth
  Wbiegłyśmy najpierw do domku numer dwadzieścia trzy. Odetchnęłam z ulgą gdy zobaczyłam choć część potomków Heliosa, więc cokolwiek się stało zawsze mogło być gorzej. Nie wiem czy to powinno mnie pocieszać, ale w tak beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazłam, pociesza.
- Dobra Alaska, mów co się stało bo czuje się jak w ukrytej kamerze.- Piper zwróciła się do swojej siostry.
- Co?! Jakiej kamerze?- Zdziwiona dziewczyna zwróciła się w stronę swojej siostry.
- Alaska nieważne mów co się dzieje.- Upomniałam ją.
- Ach tak,- Pstryknęła palcami.- bo ich trochę też ubyło.
- Josh.- Zwróciłam się do grupowego dwudziestki trójki.- Ilu nie ma?
- Czterech, Agnes, Edith, Ted i Paul.- Blond włosy chłopak podszedł do mnie, zdając krótki raport.- Rano już ich nie było, ale sądziliśmy że wcześnie wstali i wyszli. No ale gdy zorientowałem się że nigdzie ich nie widać, powiedziałem to Alasce, pobiegła po was a ja zebrałem resztę rodzeństwa.
- A co się stało w dwudziestce czwórce?- Pytanie padło z ust Clariss, choć tak jak ja znała odpowiedź.
- U nich też brakuje czterech osób.- Opowiedział, gdy rozległ się dźwięk konhy, oznaczającej obiad.
- Idźcie do pawilonu jadalnego, a my się tu rozejrzymy, jeśli można.- Rozmowę kontynuowała Clariss, a mnie zaskoczyło to że była zdecydowanie za miła.
- Czekaj, które to ich łóżka?
 Piper zatrzymała Josh'a przed wyjściem. Chłopak wskazał łóżka zaginionej czwórki. Córka Afrodyty podeszła do jednego z łóżek, przewróciła materac i tak jak wcześniej wyciągnęła z niego zeszyt.
- ''Czyżbyś nie wiedziała co się dzieje, mądralińska?''.- Przeczytała zapisaną kartkę.
 Wyszłam z domku numer dwadzieścia trzy, kierując się do dwudziestki czwórki. Byłam wściekła, miałam ochotę kopniakiem otworzyć drzwi. Choć się od tego powstrzymałam weszłam tam i tak z hukiem, uderzenia drzwi o szafkę, która stała tuż przy nich.
- Które to ich łóżka?- Warknęłam, a oszołomiona Meg wskazała mi cztery puste prycze.
 Podeszłam do pierwszej lepszej, i rozerwałam materiał materaca przy szwie. Tak jak się spodziewałam, znów tak samo wyglądający zeszyt. Przeleciałam szybko przez kartki, zatrzymując się na jedynej zapisanej.'' Posiadasz dwie manifestacje, łagodną i groźną, teraz musisz pokazać się z tej łagodnej strony ale tej drugiej też możesz dać upust, odpowiednim do tego momentem jest noc'' miałam ochotę zjeść ten zeszyt, ale zamiast tego przerwałam go wzdłuż grzbietu. Wyszłam zostawiając oszołomionych potomków Selene. Przed domkiem stała Clariss i Piper, uprzedzając ich pytanie wcisnęłam jednej z nich w ręce pół zeszytu, z którego wypadła spora część kartek.
- To bez sensu.- Powiedziała córka Aresa.
- To podpowiedź.- Odarłam.- Przynajmniej tak mi się wydaje, że chodzi teraz o Eris.
- Czyli następna czwórka ma być z siedemnastki.- Podsumowała. Rozejrzała się dookoła, chyba domyślała się tego co ja.- Może porozmawiajmy o tym  w Wielkim Domu.
  Kiwnęłam tylko głową po czym w trójkę ruszyliśmy w stronę niebieskiego budynku.
  Piper położyła na stole kartkę z zapisaną, przynajmniej tak mi się wydaje, podpowiedzią. Cały czas nachodzi mnie myśl że to może być równie dobrze zmyłka, albo że to wcale nie miała być podpowiedź tylko coś co ma mnie sprowokować do działania.
- Nie uważasz że to wszystko trochę dziwne?- Jako pierwsza tematu podjęła się Piper.- Chodzi mi o te zeszyty.
- Zaczyna mi się wydawać że oni wcale nie zaginęli.- Wyraziłam swoje zdanie.
- Czekaj, czyli że oni się dogadali że uciekną sobie czwórkami?- Spytała córka Aresa.- To bez sensu.
- Tak wiem Clariss, dlatego musimy zaczekać do wieczora, i może to nam więcej wyjaśni.
- Odpowiednim do tego momentem jest noc.- Piper przeczytała ostatnią część zdania z kartki.- Czyli sądzisz że chodzi o dzisiejszą noc? No ale gdyby to było takie proste czy to by nie pokrzyżowało im planów?
- Uwierz mi że też na to wpadła, ale nie mamy innego wyjścia, powiemy o tym tylko Chrisowi, Percy'emu i Leo, w szóstkę zaczekamy na rozwój akcji nocą.
- Niech ci będzie, i tak chyba nie mamy nic do stracenia.
  Po tym jak wszyscy obozowicze rozeszli się po swoich domkach na koniec dnia, my rozstawiliśmy się na swoich pozycjach. Wszyscy mieliśmy na oku domek Eris, ale byliśmy rozmieszczeni parami, tak żeby, zawsze został ktoś kto będzie wciąż obserwować demek numer siedemnaście. Nic się nie działo aż do północy. Ktoś przebiegł obok nas więc ruszyliśmy zanim. Było ciemno i dopiero po chwili dostrzegłam że ten ktoś jest już goniony przez Loe i Piper. Wtedy do mnie doszło że to miało nas odciągnąć od siedemnastki.
- Percy to podstęp!- Zawołam.
- Co?!- Odparł wciąż biegnąc.
- Wróć pod siedemnastkę- Zatrzymałam go.
- Jesteś pewna?
- Rób co mówię.- Zawrócił się, a ja pobiegłam dalej.
 Widziałam tylko Piper i Leo, więc biegłam za nimi wierząc że oni wciąż widzą tego kogoś. Niestety tak nie było, i po chwili dostrzegłam że przestają biec.
- Zgubiliście ją?- Powiedziałam dobiegając do nich, Piper wręcz podskoczyła gdy usłyszała mój głos.
- Na bogów ty też musisz mnie tak straszyć.
- Jak to ja też...?- Przerwał mi krzyk gdzieś blisko nas.
 Nie zastanawiając się długo ruszyliśmy w tam tą stronę.
 Na ziemi leżała dziewczyna w obozowej koszulce i dżinsowych spodenkach. Na jej jasnych włosach dało się dostrzec krew. Dziewczyna leżała twarzą zwróconą do ziemi ale gdy Leo ją odwrócił, zobaczyliśmy że to Alaska.
- Nie jestem może medykiem ale wydaje mi się że nic jej nie jest.- Syn Hefajstosa sprawdził tętno dziewczyny.
- Oprócz rozbitej głowy.- Piper kucnęła obok swojej siostry.
- Co ona tu robi?- Spytałam.
- Nie wiem gdy wychodziłam z dziesiątki to tam była.- Córka Afrodyty pokręciła głową.- To wszystko jest jakieś z byt dziwne najpierw ta dziewczyna...
- Jaka dziewczyna?- Przerwałam jej.
- Siedzieliśmy tak jak się umawialiśmy i nagle ktoś cicho mówi ''ich już tam nie ma'' patrzę, a obok mnie kuca dziewczyna, która zresztą zaraz zaczęła uciekać w waszą stronę.
- Widziałaś ją?- Dopytywałam się.- Znaczy się czy widziałaś jej twarz?
- Była tuż obok, strasząc mnie przy tym na śmierć, więc tak utkwiła mi w pamięci.- Natychmiastowo odparła.- Była brunetką z jasno niebieskimi oczami, na pewno nie była z naszego obozu ale miała na sobie naszą pomarańczową koszulkę.
- Musimy wracać do obozu.
  Loe wziął na ręce Alaske i zaniósł ją do kogoś z domku Apolla. Zebrałam pozostałą trójkę, i sprawdziliśmy siedemnastkę. Tak jak mówiła dziewczyna, ich już nie było, ubyła nam kolejna czwórka herosów tylko nie mam pojęcia jak.
---------------------------------------------------------------

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Z góry dziękuję ;*

sobota, 4 października 2014

Rozdział 8

Rozdział 8
Annabeth    
  Stałam na środku domku numer 21. Nie było w nim żywej duszy- nie licząc mnie- ale wszystko wyglądało tak jak by był obecnie zamieszkany. No i niby tak jest, Rose, Mike, Max i Alex, jest, a raczej był to jeden z mniej licznych domków w obozie. Tylko że teraz już nie ma żadnego z potomków Hebe. Nie mam zielonego pojęcia co się z nimi stało, a wszyscy liczą że dowiem się gdzie oni są, niestety jak tu teraz stoję i patrzę na te pomieszczenie, to nawet nie mam pomysłu gdzie szukać jakiejkolwiek wskazówki. Niema żadnych śladów, wszystko wygląda tak jakby osoby zamieszkujące ten domek miały zaraz wrócić, tyle że nie stało się tak już od trzech dni. Przeglądałam już wcześniej te miejsce, ale na nowo zaczęłam przeszukiwać kufry, biurka i łóżka, nadal nic.
- Hej Sherlocku!- Usłyszałam głos mojej przyjaciółki tuż przy uchu.  
- Na bogów, Piper nie strasz mnie tak.- Powiedziałam łapiąc się za serce i opierając się o jedną z prycz.- I bez ciebie jest tu wystarczająco strasznie.
- Ach taka aluzja że jestem wręcz przerażająca.- Uniosła brew i lekko się uśmiechnęła, na co posłałam jej minę mówiącą że nie mam dziś na to humoru.- No dobra nie ważne, co tam szukałaś przy tym łóżku?
- Nie wiem, Piper.- Pokręciłam głową z dezaprobatą i zaczęłam dalej przeszukiwać pryczę.- Czegokolwiek, nie wiem, może jakiegoś dziennika. Ludzie nie znikają od tak, przez jedną noc.
- Raczej wygląda na to że tak, ale jeśli chodzi ci o pamiętnik..- Córka Afrodyty rozejrzała się wkoło i podeszła do mnie.- odsuń się.
 Piper przesunęła mnie w stronę drzwi i podeszła do łóżka.
- Rozumiem że poduszkę sprawdzałaś.- Potaknęłam, wzięła ją do rąk i rzuciła za siebie.- Kołdrę też.- Ponownie potaknęłam a ona powtórzyła czynność.- Pod materacem zapewne też, każdy od tego zaczyna.- Zaczęła sprawdzać, przelatując dłońmi po bokach przedmiotu o który się przed chwilą pytała.- Te łózko jest czyste. Czyje?- Spytała odwracając się do mnie.
- Skąd mam wiedzieć? Nie wiem kto w jakim łóżku śpi.
- No to szkoda że to nie trójka.- Córka Afrodyty westchnęła.
- Co do tego ma trójka, nie rozumiem.
- Doprawdy?- Piper uśmiechnęła się przegryzając dolną wargę i unosząc jedną brew.- Tam pewnie wiesz kto gdzie śpi.
 Chwyciłam poduszkę z ziemie i rzuciłam nią w moja przyjaciółkę. Córka Afrodyty przychodziła wtedy do łóżka które znajdowało się blisko drzwi, i akurat gdy ta się schyliła do pomieszczenia weszła Clariss. Córka Aresa nie była zadowolona oberwaniem poduszką.
- Powiecie mi co wy na Hadesa tu wyprawiacie!?
- Clarisse spokojnie szukamy jakiegoś notatnika czy czegoś w tym rodzaju, może jakiś zapisek.- Próbę dogadania się z dziewczyną podjęła Piper, ona ma z nią lepszy kontakt, ze względu relacji ich rodziców.
- I dlatego zrobiłyście tu taki syf?- Córka Aresa rozejrzała się po pokoju.- Zresztą nie ważne. Sądzicie że  którekolwiek z nich mogło pisać pamiętnik?
- No może nie tyle pamiętnik co jakieś zapiski z relacji ostatnich dni.- Zaczęłam jej to tłumaczyć, w sumie to ja kazałam szukać tego Piper.- Tutaj wszystko wygląda na nietknięte, no może wyglądało, ale nawet herosi i to szczególnie czterech naraz nie znika od tak bez śladu. Musiało się coś dziać już wcześniej tylko nikomu o tym nie mówili, więc sądzę że mogli spisać to co ich niepokoiło przez ostatnie dni.
- Mało popularna, ale zdarzało się już coś takiego.- Zgodziła się ze mną córka Aresa.  
- Ciężko nie wiedzieć kto gdzie śpi w trójce.- Powiedziałam cicho przechodząc obok Piper. Usiadłam na przeszukanym łóżku, gdy ona zabrała się za kolejne.- A co z Jasonem? Udało ci się z nim połączyć?- Do siadła się do mnie Clarisse.
- Nie.- Po moim pytaniu wyraźnie posmutniała, ale po chwili kontynuowała.- Ale udało mi się porozmawiać z Hazel.
- I co?- Gdyby nie dotyczyło to nas wszystkich pewnie bym się tak nie dopytywała i czekała aż sama mi wszystko powie, jednak robi się coraz poważniej i muszę wiedzieć co dzieje się w Rymie.
- Jason pojawił się tam cztery dni temu, nie pokoi się że Oktawian przyjął go bez większych problemów, no i nic więcej mi nie powiedziała ale wydaje mi się że stało się coś jeszcze.- Przerwała przewracając materac na drugą stronę.- No ale spróbuję dzisiaj wycisnąć coś więcej.
- Powiedziałaś że niepokoi ją to jak Oktawian przyjął Jasona, sądzi że ten augur może coś.......
- Mam coś.- Piper przerwała Clarisse pokazując nam rozcięcie w materacu, było pod zgrubieniem które idą wzdłuż obramowania. Włożyła rękę przeszukując środek i po chwili wyciągnęła z niego zeszyt.
- Sprytnie robiąc nie wielką dziurę w tym miejscu wcale jej nie widać.- Przyznała córka Aresa, zerwałyśmy się z łózka by zobaczyć to co znalazła Piper.
- Mieszkając cały rok w dziesiątce, do tego będąc tam grupową, można się sporo nauczyć.- Uśmiechnęła się lekko pod nosem ale to nie był już ten sam humor z jakim tu przyszła.- No i można usłyszeć sporą liczbę ciekawych plotek.
- Jakich plotek!?- Spytałyśmy jednocześnie z Clarisse, bo córka Afrodyty powiedziała to ewidentnie kierując do nas.
- Oj nie ważne.- powiedziała otwierając zeszyt, był pusty, przynajmniej na pierwszych stronach więc szybko zaczęła przelatywać do końca kartek. Robiła to za szybko i gdy coś nam mignęło nie zdążyła zatrzymać w tamtym miejscu. Przewróciła do miejsca gdzie było coś napisane i przeczytała.- Spróbuj gdzie indziej.
- Że co?- Spytałam, gdy do pomieszczenia w biegła Alaska.
- Annabeth!- Przerwała zadyszana od biegu.- Coś się stało w domku 23 i 24.
- Co się stało?- Spytałam, ale dziewczyna wybiegła machając dłonią żebyśmy za nią biegły.
 Piper rzuciła zeszyt na podłogę i wybiegłyśmy za jej siostrą. Dwudziestka trójka i czwórka to domy potomstwa Heliosa i Selen, ich razem jest dwudziestu dziewięciu, więc mam nadzieję że  chociaż tej gromady gdzieś nie wcięło.  

sobota, 20 września 2014

Rozdział 7

Rozdział 7
Percy
 Biegłem przed siebie jak najszybciej mogłem. Wokół mnie panowała ciemność, niczego nie dało się dostrzec. W sumie to nie jestem pewny czy było coś do zobaczenia, nie widziałem nawet siebie. Nie miałem już sił by biec więc stanąłem, odruchowo wspierając ręce na kolanach. Nie wiem ile tkwiłem tak w bezruchu i nie wiem czy ten czas miał jakieś sensowne przełożenie w rzeczywistości, ale dla mnie wydawało się jakby trwało to parę dobrych godzin. Po prostu stałem tak kręcąc się dookoła, w poszukiwaniu jakiegoś światła które oznaczało by wyjście z tej pułapki. Ale wyjście przyszło samo, nagle ciemność zamieniła się w jasność która oślepiała mi oczy. Zakryłem twarz rękoma bo nie mogłem znieść tego nagłego światła, ale oprócz tego czułem jakbym był w  windzie która się zerwała i teraz z niewyobrażalną prędkością pikuje w dół. Nie trwało to długo, i gdy wszystko ustało upadłem na ziemie. Było jasno, ale nie aż tak by światło raziło mnie tak jak przed chwilą. Gdy otworzyłem oczy dostrzegłem że znajduję się w lesie. Barwy były bardziej intensywne. Wszystkie kolory były bardziej wyraziste, zieleń liści, nawet brąz kory, no i promienie słońca przebijające się przez koronę drzew. Jedyne co było słychać to śpiew ptaków, jest tu tak spokojnie że najchętniej bym się na razie nie budził. Jak dla mnie panowała tu harmonia której......
- Ty mi lepiej nic nie wspominaj o  Harmonii.- Usłyszałem męski głos za swoimi plecami więc szybko się przekręciłem, sięgając odruchowo do kieszeni po długopis, ale oczywiście  bokserki nie posiadają kieszeni.- Mam już dość siostrzyczki i tej jej całego fengshui.
  Mężczyzna siedzący na kłodzie, mówiąc to przeczesał palcami swoje czarne włosy. Był ubrany w skórzaną kurtkę która była nałożona na szary T-shirt, czarne dżinsy których nogawki były włożone w bordowe glany. Powiedział bym że kojarzy mi się ze skinem, gdyby nie to że nie był łysy, ale z jego towarzyszem nie miałem już takich skojarzeń. Blondyn był miał na sobie biały podkoszulek, kurtkę pilotkę no i resztą już nie nie różnili no może oprócz kolorem obuwia, jego były czarne.  
- Nie po to tu jesteśmy.- Wtrącił się, upominając mężczyznę w skórze, nie wydaje mi się zbyt miłą osobą.- Jestem Fobos a to Dejmos, synowie Aresa.
- Super, strach i trwoga.- Mruknąłem pod nosem. 
- Nie ważne, mamy interes.- Dejmos pokręcił głową. ''Mamy interes''  u nich nie oznacza na pewno niczego co by mi się opłacało.
- Słuchaj, jak wiesz są problemy, a dokładnie to nie mamy zielonego pojęcia co się dzieje, a mamy się tego dowiedzieć i wrócić na Olimp.- Tłumaczył mi to blondyn.
- No tak Olimpijczycy się znowu zamknęli, i co wam kazali zostać i to naprawić.- Plan olimpijczyków wydawał mis się irracjonalny.
- Tak no bo widzisz, staruszkowie niestety nie mogą się nigdzie ruszyć, nie dosłownie ale lepiej jeśli na razie pozostaną na Olimpie. No i widzisz potrzebowali kogoś kto nie rozwiąże problem ale dowie się o co chodzi, i naszej kochanej matce przyszła tak myśl do głowy że my nie mamy nic lepszego do roboty jak bawienie się w Sherlocka Holmesa, na tym padole.- Objaśniał mi to Dejmos.
- Świetnie jest to wiedzieć tylko wątpię byś cie mnie tu sprowadzili by sobie pogawędzić no nie, a poza tym nie powiedziałeś konkretnie co się dzieje.
- Tak, bystry gnojku, masz racje.- Wyszczerzył się w dziki uśmiech.- Bo ty masz wybrać się do Hadesu.
- Że co, proszę.- To raczej oczywiste że nie wybiorę się do krainy umarłych bo tych dwóch pajaców wtargnęło do mojego umysłu i mi to oznajmiło.- Po co?
- A no po to żeby o wszystkim powiedzieć Hadesowi, ale pocieszę cię jeszcze nie teraz, na razie jest zbyt wcześnie na to.
- Wy tego niby sami zrobić nie możecie?- To jest zdecydowanie podejrzanie.   
- Możemy ale jest też druga część plany, do wykonania tylko herosom.- Dejmos z Fobosem wymienili spojrzenia, uśmiechając się przy tym.-  Przy okazji będziesz musiał dowiedzieć się jacy nowi herosi zawitali do krainy umarłych i wypytać ich o to co się stało że się przekręcili, i nie masz wyjścia, gnojku.
- Odstawcie mnie z powrotem.- Powiedziałem twardo, wiedząc że i tak bez sensu jest się z nimi kłócić.
- Czekaj,czekaj jest jeszcze jedno ale.- Wtrącił się Fobos.- Bierz kogo chcesz ale bez tej blondyny.
- Co? A to niby czemu?- Protestowałem.- I nie mam mowy.
- Słuchaj dziewczyna ma zostać gdzie jest a ty masz to załatwić tak żeby ona nie poszła tam z tobą, rozumiesz.- Fobos twardo stał przy swoim.
- Każesz mi iść na samobójczą misje i stawiasz mi jaszcze warunki?! Nie ma mowy, nie jestem twoim pionkiem którego możesz ustawić gdzie chcesz.- Pięści miałem zaciśnięte, musiałem powstrzymywać się by do nie uderzyć.
- Spokojnie gnojku.- Dejmos staną pomiędzy nami.- Sęk w tym że trochę i jesteś takim pionkiem, tak jak reszta herosów. Są sytuacje w których my, bogowie, nie jesteśmy wstanie osobiście interweniować, przez to musimy działać wykorzystując to tego was. I widzisz jest nam potrzebna wasza dwójka ale do dwóch różnych celów, rozumiesz gnojku.
- Odstawcie mnie z powrotem.- Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.   
 Krajobraz znów zaczął cię rozjaśniać a ja czułem jak bym ponownie spadał, potem już tylko ciemność.
******
 Obudziłem się, wyrywając się od razu do przodu, tak jakbym wreszcie ktoś przestał mnie wciskać w materac łózka. Cały byłem zlany potem, a pięści miałem wciąż zaciśnięte. Gdy rozprostowałem palce, wciąż utrzymywały mi się ślady po paznokciach. Siedziałem tak na łóżku myśląc o tym śnie i spotkaniu z synami Aresa. Mógłbym zejść do Hadesu i wykonać te zadanie, pierwszy raz bym tam nie był, ale nie sam i nie bez mądralińskiej. Jesteśmy drużyną, bez niej nie czuję tego, że może mi się to udać. Do tego jeśli Annabeth się o tym dowie to nie ma szans by tu została, ale jeśli jej nie powiem i nagle zniknę....... Bogowie, ona mnie zabije.      
                     

wtorek, 16 września 2014

Informacje+One shot

  Zdarzyło mi się nie publikować niczego przez jakiś czas ale było to spowodowane tym że zaczął się rok szkolny i po prostu ciężko jest wejść od razu w ciąg pisania, uczenia się itd. No ale trzeba się ogarnąć i to poukładać, a więc rozdział będzie się pojawiać co dwa tygodnie w weekendy, no chyba że opublikuje one shota. Dlaczego co dwa tygodnie? A dlatego że mam jeszcze drugiego bloga>>>> the-story-of-four-demigods.blogspot.com/<<<<tam piszę jako Chloe a część Nili moja przyjaciółka ;)
  Co do One shotów to tak jak pisałam będą się pojawiać co jakiś czas zamiast rozdziału,  planuje by we wrześniu opublikować coś o Leo i Calypso ;)
 No i to tyle z moich ogłoszeń parafialnych.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
One shot- Potomkowie Herosów.
  Pierwszy dzień lata i to nie można się wyspać. Mama wołała żebym wstał już od dobrych dwudziestu minut, lepiej jej nie drażnić,  o siódmej z rana warto ryzykować. No ale cóż wykorzystałem limit jej dobroci, więc przestała drzeć się z kuchni i po prostu weszła do mojego pokoju.
- Czy ty możesz wreszcie wykrochmalić swoje tłuste, leniwe dupsko z tego wyra i ogólnie z tego syfu.- Stanęła nade mną.- Prosiłam cię żebyś przed wyjazdem posprzątał ten pierdolnik.
- Tak, tak, ale jakoś nie miałem weny.- Nie warto było to przeciągać, więc usiadłem na łóżku licząc że da mi spokój i wyjdzie.
- Weny?- Niestety nadzieja matką głupich, zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu.- Pytałam się wczoraj czy nie masz nic do prania, do tego żeby przynieść mi swoje brudne ciuchy też nie miałeś weny?- Wbiłem wzrok w sufit, po czym opuściłem głowę i schowałem ją w dłoniach, wiedząc że teraz będzie jęczeć mi o tym aż do wyjścia. Co gorsza, gdy matka przechodziła do drugiej strony pokoju, która była oddzielona metalowym regałem~który teoretycznie jest przeznaczony do garażu~ zauważyła na półce terrarium z karaluchami i innymi robaczkami które miałem przygotować na biologię, tak dla poprawienia oceny, no a potem jakoś zapomniałem się go pozbyć i dziwnie się ich namnożyło.
- Ymmm mamo bo to no wiesz na poprawienie oceny a biologii, mówiłem ci że muszę coś przygotować.- Zerwałem się na równe nogi i zacząłem to tłumaczyć.
- David czy ty chcesz mi powiedzieć że mamy w domu robactwo.- Skinąłem potwierdzająco głową.- Masz dziesięć minut na to by stąd wyjść i udać się do obozu a do tego masz zabrać to ze sobą.
 Odwróciła się i wyszła z mojego pokoju, więc może i wyszło na lepsze. Wciągnąłem na siebie czarne dzinsy które leżały nieopodal łóżka, a z szafy wyjąłem pomarańczową koszulkę, obozu półkrwi. Chwyciłem plecak który wcześniej spakowałem, i udałem się do kuchni. Przy stole siedział mój młodszy brat jedząc płatki śniadaniowe.
- A ty co jeszcze w piżamie Mase.- Spytałem się go, zwracając się bardziej do mojej matki.- Nie jedzie na obóz? Mnie po raz pierwszy wysłaliście sześć lat temu więc sądziłem że w tym roku jedzie ze mną.
- Mamoo, mogę.- Zaczął prosić o pozwolenie na wyjazd ze mną do obozu półkrwi.
- Przykro mi skarbie ale na razie nie, być może jeszcze w te lato pojedziesz, ale nie dzisiaj.- Natychmiastowo odpowiedziała i zwróciła się w moją stronę.- Tak David, Mason skończył dwanaście lat i mógłby już z tobą jechać ale muszę o tym najpierw porozmawiać z waszym ojcem.
- Och no przykro mi młody ale w takim razie w tym roku nie jedziesz.- Powiedziałem nachylając się do młodszego brata który miał naburmuszoną minę.
- Nie denerwuj go i nie bądź taki surowy.- Upomniała mnie.
- Och no tak, bo ojciec bywa tak często w domu.- Powiedziałem przewracając oczami.
- Już ci mówiłam nie bądź taki surowy i.......
- …. ciesz cię że twój ojciec to nie Zeus, tak, tak, znam ten tekst na pamięć.-Dokończyłem za nią zdanie. Wstałem od stołu by pocałować matkę w policzek na do widzenia i jak najszybciej się ulotnić z domu.- Będę się już zbierać, nie mam ochoty się dziś o to kłócić.
- Miałeś zabrać te robale.- Przypomniała mi.
- Och no tak, tak, pamiętam.- Próbowałem się jakoś wymigać.
- Nawet nie próbuj.- Groziła mi palcem wiedząc że chcę się jak najszybciej ulotnić.
- Na razie.- Odsunąłem się o krok i rozpłynąłem w cieniu.
  Spojrzałem na zegarek który miałem na prawym nadgarstku, dwadzieścia po ósmej czyli środek śniadania. Nie byłem głodny ale wiedziałem że wszyscy moi przyjaciele znajdują się  teraz w jadalni. Oczywiście byłem spóźniony ale raczej nie wzbudziłem swoją osobą większego poruszenia. W tłumie wyparzyłem stolik numer jeden, przy którym siedziały dwie osoby. Chłopak ciemnej karnacji z włosami w kolorze ciemnego brązu i dziewczyna która wręcz z nim kontrastowała przez jej jasną karnacje i jej długie, proste włosy w kolorze jasnego blondu. Jako rodzeństwo nie są do siebie podobni pod żadnym względem, Alice różni się diametralnie od swego rodzeństwa.
- Witamy spóźnialskiego.- Podałem dłoń Neytanowi i usiadłem przy ich stoliku.
- Wytłumacz mi czemu ty zawsze pojawiasz się w samym środku, nigdy przed ani po.- Spytała mnie Alice.
- Cześć, samo tak wychodzi.- Odpowiedziałem.- Gdzie zgubiłaś Harper?
- W dziesiątce jest jakaś afera, więc ona z tym swoim altruizmem postanowiła to jakoś rozwiązać.- Blondynka wskazała na stolik przy którym jak zwykle siedzieli potomkowie Afrodyty.- Wielka kłótnia o byle co, wielkie mi od co. Pokłócili by się trochę i by im przeszło jak zwykle, może nawet było by zabawnie.
  Uśmiechnąłem się pod nosem. Na moim talerzu pojawiły się naleśniki, no tak nie jadłem jeszcze śniadania. Jako Legitariusze mieliśmy prawo wybrać domek tego boga w którym najlepiej się odnajdywaliśmy. Cóż wybieraliśmy ten który nam się bardziej podobał, różnie można to interpretować. Ja jestem akurat w jedynce bo tam są moi kuzyni, oni dlatego że mogli być tu czyli właśnie w jedynce- domku Zeusa, lub dziesiątce- domku Afrodyty.
- Hej.- Do stolika przysiadła się Harper.- Nie wytrzymuję już z nimi.
-  No to o co tym razem poszło?- Spytała się jej Alice.
  Nie za bardzo mnie to interesowało, rozejrzałem się po jadalni zaczynając od najdalszego stolika czyli od dziewiątki. Siedziała przy nim dziewczyna w moim wieku, Margo i jej młodszy o dwa lata Sam. Oboje mieli latynoskie rysy twarzy, różniły ich dwie rzeczy kolor włosów i to że nogi Samuela kończyły się nieco za kolanami. Przykra historia z tamtego roku, ale ostatnio gdy widziałem go jakiś miesiąc temu, żartował sobie że jego nowe nogi które skonstruował mu ojciec, są lepsze od tych starych. Przy stole Posejdona jak zwykle siedział jeden chłopak. No i jak zwykle Ethana nie interesowało go nic po za jego talerzem, a ja uśmiechnąłem się na ten widok.
- Co cię tak bawi?- Na ziemie ściągnęła mnie Harper, wskazałem palcem na blondyna siedzącego przy trójce.- Nie mam pojęcia gdzie on to mieści.
- No też chce móc tyle jeść i nie tyć.- Alice wkroczyła na typowo babski temat więc przeniosłem wzrok dalej. Następnie był stolik numer sześć, przy którym powinna siedziała Bianca. Musiałem się odchylić by w miarę widzieć stolik Ateny choć i tak nie za dobrze widziałem kto przy nim siedzi, no ale trudno było by nie zauważyć brunetki wśród samych blondynów i blondynek. Poderwałem się i wyszedłem z jadalni.
 Skierowałem się w najbardziej oczywiste miejsce. Znam ją od dziecka więc dobrze wiem że siedzi teraz nad jeziorem i zapewne obmyśla jakąś genialną strategie by dokopać dzieciakom z szóstki w bitwie o sztandar lub siedzi nad planami jakiegoś ustrojstwa które pomaga zrobić Samowi. Stanąłem na plaży, w miejscu gdzie zakładałem że będzie, i można powiedzieć że minimalnie się pomyliłem. Siedziała schowana niedaleko za drzewem które złapało taki przechył że prawie leżało w wodzie. Podszedłem tam i się o nie oparłem, tak że widziałem dziewczynę. Była tak zajęta szkicowaniem czegoś w swoim notatniku że nawet  nie spostrzegła że tu przyszedłem.
- Hej mądralo.- Nie udało mi się jej przestraszyć ale chociaż oderwała się od tego co robiła.
- Hej David, nie za wcześnie jak dla ciebie?- Coś mi się w niej nie podobało, wygląda jak zwykle lecz dziś bije od niej jakby smutek, to nie w jej stylu łapać dołki emocjonalne.
- Jakoś nie widziałem cię w ostatnim tygodniu szkoły.- Zacząłem rozmowę by powoli wydusić co ją gryzie.
- Postanowiłam wcześniej przyjechać do obozu, to chyba nic wielkiego no nie?
- No wiesz gdym to ja postanowił zacząć wcześniej wakacje to nie, nie było by w tym nic dziwnego.- Tak jakoś mi się czasem zdarza ale jej nie.- No to o co chodzi Bianca?
- O nic.- Powiedziała to z wyraźnym fochem. Kuckiem przeszła pod drzewem, tak że stanęła ze mną twarzą w twarz.- Ale jak chcesz wiedzieć, to jak na razie chodzi mi o to że jestem zajęta a ty mi przeszkadzasz, więc obecnie się odwal.
  To było coś czego się nie spodziewałem, lubiliśmy czasem sobie dogryzać jak przyjaciele, ale tym razem to raczej to nie było to. Nie przypominam sobie że mogłem jej jakoś znacząco ubliżyć, szczególnie że nie widziałem jej przez tydzień. Przez to zakłopotanie, nie wiedząc czy za nią biec czy zostawić aż jej przejdzie, stałem jak wryty patrząc jak odchodzi.