niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 12

Rozdział 12
Annabeth
Od dwóch dni siedzieliśmy w tej celi, oprócz osoby która przynosiła nam jedzenie nie przychodził tu nikt inny. Trzymają nas przy życiu czyli jesteśmy im potrzebni, i aż boję się pomyśleć do czego patrząc na to że Jason polecił nam przybycie tu ze wszystkimi zdolnymi do walki obozowiczami.
Rozmyślając chodziłam wzdłuż celi, uderzając wskazującym palcem o kraty. Zaczynało mi się po prostu nudzić, ile można myśleć o niczym i patrzeć na swoich przybitych tą sytuacją przyjaciół. Przepatrzyłam całe pomieszczenie, jakiekolwiek warianty, i stwierdziłam że kompletnie niczego tu nie ma. Oparłam się plecami o metalowe pręty, które szły od ziemi po sam sufit, i były rozmieszczone co jakieś dziesięć centymetrów, no dokładnie to dziewięć i pół, nawet to zdążyłam policzyć szukając jakiego wyjścia z tej sytuacji. Znów zaczęłam chodzić po pomieszczeniu.
- To ile ma ta cela?- Usłyszałam głos Percyego.
- Hmm, jakieś cztery metry na pięć.- Powiedziałam z zamyśleniem, zmieniając już w głowie jednostki.- jakieś trzynaście na szesnaście stóp, sześć na osiem łokci.
- Tak, wystarczy mi ta pierwsza odpowiedz.- Przyznał z zakłopotaniem w głosie.
- Wiem.- Westchnęłam, siadając obok niego.- Ale mam już dosyć tej bezczynności, muszę coś robić.
- Nie ma żadnego sposobu?
- Nie.- Potwierdziłam jego przeczucia.- Wpadliśmy jak śliwka w kompot. Uprzedzając twoje pytanie, nie wiem co teraz będzie, chyba musimy czekać.
Percy zamilkł, a w celi zapadła głucha cisza od której piszczało w uszach. Oparłam głowę o ramie syna Posejdona i zaczęłam liczyć cegły w ścianie naprzeciwko mnie.
Cezar
Chodziłem wzdłuż stołu na którym rozłożona była mapa San Francisco, i o który opierał się Oktawian. Przyglądałem się punktowi który oznaczał miejsce gdzie obecnie znajdują się greccy herosi, zastanawiając się czy aby na pewno wciąż się tam znajdują. Czekałem na zwiadowce by dowiedzieć się czy wszystko idzie zgodnie z moim planem. Gdy zaczynałem coraz bardziej martwić się jego spóźnieniem, wszedł do pokoju razem z Jasonem i Geraldem.
- Nic się nie zmieniło, Panie.- Zwiadowca ukłonił się przed Oktawianem, od razu przechodząc do sedna sprawy. Wnuk Apolla machną tylko dłonią by ten wyszedł. Dziękowałem w duchu że ten idiota, nie odstawił żadnej szopki i po prostu kazał mu wyjść.
- Dobrze się spisałeś.- Oktawian zwrócił się do syna Jupitera.- Zaufali ci tak bardzo że nawet myśl im przez głowę nie przeszła że mógłbyś i wykorzystać w taki sposób.
- Dlaczego kontrolujecie czy oni wciąż tam są? Chyba zależy nam na tym by jak najszybciej pozbyć się ich wszystkich. Więc im szybciej wyruszą pod obóz i załatwią te potwory tym lepiej- Jason nie zważał na to co powiedział Oktawian, nie zareagował na to jak na pochwałę, raczej tak jakby dopiero doszło do niego że skazał swoich przyjaciół na śmierć. Czuje presję czasu, wyrok śmierci na greków, ludzie w takich chwilach zaczynają być nie ostrożni, a im szybciej zechce coś zrobić tym szybciej będę mógł się go pozbyć. Mam tylko nadzieję że będzie chciał coś zrobić.......
- Wole ich nie lekceważyć, i mieć pewność że niczego się nie spodziewają.- Odpowiedział mu Oktawian.- A jeśli tak jest, to czas zwabić tu tą całą gromadkę. Więc idź i zmuś naszych gości by grzecznie poprosili o wsparcie.
- Idę z nim.- Wtrąciłem się w rozkaz Oktawiana, na co on tylko skiną głową.
Od razu wyszedłem, by jak najszybciej zacząć działać, nie ryzykując ciągnięciem tej rozmowy. Jason ruszył za mną szybkim tempem, by dotrzymać mi kroku. Szybko przemierzałem kręte korytarze, prowadzące do cel, i docierając o schodów, po których czekał nas tylko korytarz i drzwi za którymi znajdował się nasz cel. Przechodząc przez nie znalazłem się półtorej metra przed kratami za którymi znajdowała się piątka herosów z wielkiej siódemki. Wyglądali tak żałośnie że na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Widząc nas od razu zaczęli podnosić się na równe nogi. Jason po zamknięciu za sobą drzwi staną obok mnie, nie był tak zadowolony jak ja, w tym pomieszczeniu na siedem osób tylko mi ta sytuacja sprawiała przyjemność. Nie dziwiło mnie to.
- Nie cieszysz się przyjacielu?- Chciałem by zaczęli się kłócić, i chciałem zabawić się kosztem Jasona.
- Przejdźmy do sedna, nie ma sensu tracić na nich więcej czasu niż jest to potrzebne.- Zdobył cię na wymuszony uśmiech.
Po tych słowach więźniowie się ożywili. Z ich twarzy biła wściekłość, stali przy samych kratach mając ochotę je wyrwać i rzucić się na syna Jupitera rozszarpując go na strzępy. Przeszła mi przez głowę myśl czy nie lepiej zamiast go zabijać po prostu wrzucić go do tej piątki.
- Ty łajzo.- Córka Afrodyty cedziła te słowa przez zaciśnięte zęby, i chyba nie była wstanie wmyślić niczego innego niż obelg.- Zasrany rzymianin!- Krzyknęła waląc dłońmi w kraty.
- Przejść do czego?- Wtrąciła córka Ateny.- Czego chcecie?
- Nic wielkiego.- Przeszłem do sedna.- Poprosicie swoich przyjaciół by wam pomogli.
- Jednego już poprosiliśmy, co Jason.- Odezwała się Leo, przenosząc wzrok z syna Jupitera na mnie.- Myślisz że jesteśmy tacy głupi?!
- Nikt was o to nie pyta.- Odparował mu Jason.
- No właśnie, a więc....- Wyjąłem z kieszeni spodni grecką drahme, kierując rękę w stronę dziewczyny.-... połącz się z nimi dopóki cię o to proszę.
- Jeśli można to nazwać prośbą.- Dziewczyna się sprzeciwiała.- Nie ma mowy.
- Annabeth.- Do córki Ateny podeszła Hazel łapiąc ją za ramiona, w jej oczach dało się ujrzeć desperacje.- Proszę cię, musisz to zrobić.
- Hazel, ale to.....
- Zrób to!- Krzyknęła, nachylając się do blondynki szepcząc jej coś do ucha.
Annabeth odsunęła się do córki Plutona, wymieniając z nią upewniające się spojrzenie. Hazel potwierdzająco kiwnęła głową po czym blondynka wystawiła rękę w moją stronę. Włożyłem drahme w jej wystawioną dłoń.
- Co mam im powiedzieć?- Spytała Annabeth.
- Po prostu że wszystko jest już okej, i czas by się tu pofatygowali.
- Ta sceneria nie wygląda okej.- Zauważyła.
Annabeth
Jason i Cezar zaprowadzili mnie do jakiegoś pokoju na końcu korytarza. Miała to być jakaś bardziej przyjazna sceneria, choć jak na mój gust przypominało to pomieszczenie do tortur, i coś mi podpowiada że do tego właśnie służy.
Przeszły mnie ciarki, ale musiała się skupić, wzięłam głęboki wdech i połączyłam się z Clariss. Gdy zobaczyłam córkę Aresa, zdobyłam się na nieszczery uśmiech który miał ją zapewnić że wszystko jest pod kontrolą, choć sama nie jestem pewna czy tak jest, jedyne co miałam to zapewnienia Hazel. Która zresztą nie powiedziała niczego więc jak tylko to bym jej zaufała.
Zmyśliłam krótki opis tego co działo się tu przez dwa dni, by uspokoić Clariss ale była czujna i nie dała się tak łatwo przekonać, nie wiem czy w ogóle dała się przekonać. Grunt że zrobi to o co ją poprosiłam, teraz mogę mieć już tylko nadzieję że to ich nie zabije. Chciałam jak najszybciej skończyć tą rozmowę, więc zanim zdążyła zapytać mnie o coś jeszcze pożegnałam się z nią mówiąc do zobaczenia i machnięciem dłoni zerwałam połączenie.
W celi wszyscy byli poruszeni, gdy weszłam Leo zatrzymał się wpół kroku na samym środku celi. Niezważająca na nich podeszłam od razu do Hazel, stając tuż przednią.
- Jesteś pewna że wiesz co robisz?- Upewniłam się gdy i tak było już za późno by cokolwiek zmienić, ale potrzebowałam zapewnienia z jej strony.
- Jestem pewna tego co się dzieje.- Powiedziała, nie uspakajając mnie, wiedziałam do czego zmierza.- Ale nie jestem pewna tego jak może się to skończyć.
- Świetnie!- Byłam zła i chciałam się na kogoś wydrzeć.- Kazałaś mi wysłać ich na śmierć nie mając planu!- Obwiniałam ją choć wiem że nie powinnam tego robić bo być może właśnie nas ratuje i powinnam być jej wdzięczna.
- Miałam, znaczy mam. Annabeth przepraszam, ale nie było innego wyjścia musiałaś ich tu ściągnąć. Mam plan ale wszystko w nim jest na granicy, wystarczy chwila spóźnienia albo...- Przerwała zastanawiając się czy dokończyć te zdanie.- wyjdziemy stąd, pomaga mi w tym mój przyjaciel, jeśli ktoś się dowie że spiskuje przeciw Oktawianowi.- Pokręciła głową, każdy z nas wiedział co to znaczy, nie musiała kończyć.
- Jaki przyjaciel?- Dopytywał się Leo, wiadome było że nie powie jego imienia ale wiem na co liczył.
- Przyjaciel Franka, nie znałam go bliżej, ale po tym jak Frank znikną obiecał że mi pomoże, czułam co się wydarzy.- Hazel spojrzała na Leona.- Przykro mi ale nie wiem nic o Jasonie.

- Twój plan, okej.- Uniosłam ręce w geście poddania cię.- Niech będzie, przynajmniej wiemy że nie siedzimy tu jak idioci nie mogąc nic zrobić. 
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ 

3 komentarze:

  1. Rozdział bardzo fajny .
    Zakończenie intrygujące
    Czekam na następny z niecierpliwością

    OdpowiedzUsuń
  2. fajny rozdzial, czekam na next'a i zycze weny oraz znalezienie prawdziwej przyjaciolki
    pozdrawiam
    Asix :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozwaliło mnie to, że zaczęła liczyć cegły w ścianie :-D
    rozdział ogólnie super.
    Czekam na dalsze wydarzenia
    Aria

    OdpowiedzUsuń