niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 14

Rozdział 14
Hazel
Wyszliśmy na zboczu góry gdzie osadzone było więzienie.
Miał na nas tu czekać Gerald, by pomóc przedostać się przez obóz bez większych problemów, ale jak widać zajął się nim Mike. Oktawian musiał coś podejrzewać więc pewnie wysłał go by śledził syna Merkurego. Gerald leżał nie ruchomo na ziemi, po walce z której Mike też nie wyszedł bez szwanku. Miał okropnie rozcięte udo do tego opryski krwi na twarzy i rękach. Słowa więzły mi w gardle gdy patrzyłam na Geralda, bo mogłam skończyć jak on. Napotkałam wzrok Mike'a który nie był zbyt przyjazny.
- Tak to zwami jest, psia krew.- Syn Wenus pokracznie klękną, utrudniało mu to rozcięcie na udzie. Wytarł ostrze o trawę by czyste schować do pochwy, klną przy tym po łacinie. Znam go zbyt długo żeby posądzać o aż taką pewność siebie, by opuszczać broń gdy stoi przed piątką herosów.
- Mike, co się dzieje.- Spytałam, czując że coś jest nie tak w jego zachowaniu. Chłopak z sykiem podnosił się z klęczków, a ja spojrzałam na Percy'ego przez ramie. Wiedziałam że w kieszeni miał już swój długopis, będąc gotowym by zamienić go w Orkan w każdej chwili.
- Ehhh możemy tutaj tak sobie pitu pitu, ale słuchaj....... no, znaczy się patrz.- Mike wskazał dłonią na Nowy Rzym, z którego wszyscy uciekali. Dopiero teraz poczułam wstrząsy.- To nie trzęsienie. W świątyni twojego ojca jest przejście go podziemi, które Cezar chce wysadzić, czy coś. Szczerze mówiąc sam nie wiem, mi powiedziano tylko że mam wam pomóc.- Syn Wenus kuśtykając zaczął kierować się w stronę koszar.
- Czekaj, co z legionistami?- Zatrzymała go Annabeth.- I co z Cezarem.
- Walczą, ale nie z grekami.- Mike odpowiedział na pierwsze pytanie. Ponownie odwracając się, rzucił przez ramie.- Cezarem miał zająć się Jason, ale chyba coś mu to nie wychodzi.
Ta wiadomość sprawiła że chwilowo zeszło zemnie powietrze, pozwalając poczuć ulgę której nie czułam już od dłuższego czasu. Wszystko niestety wróciło z kolejnym spojrzeniem w stronę Nowego Rzymu.
- Chyba trzeba im pomóc.- Z zamyślenia wyrwał mnie Leo.
- Yhm. Idźcie tam, a ja pójdę pomóc Jasonowi.- Posłali mi nie pewne spojrzenia.- Tylko ja umiem poruszać się podziemnymi tunelami.
- Więc idziemy razem.- Pokiwałam głową, zgadzając się. Bez sensu było by się teraz kłócić z Percy'm, szczególnie że ulżyło mi gdy się zgłosił.
Nie tego się spodziewałam po tych podziemiach. Miałam nadzieję że będą to zwykłe tunele, a nie otwarte przestrzenie. Jako córka Plutona potrafię poruszać się pod ziemią, ale nie mam wbudowanego GPSa którym zlokalizuje Cezara. Fortuna sprzyjała nam w tym że jak na razie większa część korytarzy była gdzieś zasypana, przez co widziałam gdzie mogli się udać. Stojąc przed tym rozdrożem nie mieliśmy już tyle szczęścia, co najmniej dwa z czterech przejść był drożne.
- Co jest?- Spytał zaniepokojony Percy.
- Nie wiem którym możemy przejść.- Odpowiedziałam w miarę szczerze.- Tędy.- Wskazałam na lewy tunel, wstając z klęczków. Nagle jedna poczułam że to chyba zły wybór.- A może jednak ten po prawej?- Byłam już kompletnie zakłopotana.
- Idziemy na prawo.- Syn Posejdona podjął decyzję, nie czekając na moją zgodę wszedł w wybrany korytarz.
Wstrząsy były coraz silniejsze, więc musieliśmy się śpieszyć. Nie pytałam go dlaczego akurat ta droga bo wiedziałam że wybrał ją od tak. Ruszyłam zanim wyprzedzając go, i próbując wyczuć dalszą drogę.
Końcem korytarzy było wielkie podziemne miasto, na które zawalała się część sklepienia. Przeszły mnie ciarki na samą myśl że właśnie zawala się część miasta. Percy złapał mnie za ramie, ciągnąc w dół schodów. Starając się przy tym przekrzyczeć hałas, walących kamieni, krzyczał że musimy jak najszybciej odnaleźć Jasona i się stąd wynosić.
Znaleźliśmy syna Jupitera w połowie drogi. Leżał pod jednym z zawalonych filarów, szczęście nie był kompletnie przyciśnięty więc mogliśmy go łatwo wyciągnąć. Jason był nieprzytomny a to nie ułatwiało zadania, bo musiał go nieść Percy. To nas mocno spowalniało ale i tak udało nam się wydostać. Ciągnęliśmy go nie wiedząc nawet czy jeszcze żyje, pręt wystający z lewego barku który i tak był krwawą masą, nie wyglądał pocieszająco.
Przed świątynią czekał już na nas ''komitet powitalny'', zabrali Jasona do koszar by tam się nim zająć a my ruszyliśmy do miasta. To nie był koniec, zatrzymanie działań Cezara pozostawiło po sobie echo. Zaczynając od zniszczonego miasta, przedzierając się przez wszystkich rannych i nie zapominając o Reynie i Franku. Musiał mieć jakiś cel w utrzymaniu nas przy życiu, więc i ich też, nie może być inaczej. Przecież to nie może skończyć się źle, nie teraz........
Percy
Szpital wyglądał ohydnie, jakkolwiek to brzmi. Coraz znosiliśmy tu rannych lub to co zostało z tych których znaleźliśmy w zniszczonej części miasta. Słońce już dawno zaszło i w końcu znieśliśmy ostatnią turę mieszkańców którzy znaleźli się pod gruzami. Przechodząc szybkim krokiem przez szpital, wymieniłem spojrzenie z Piper, kiwnęła słabo głową co miało mi mówić że wszystko gra. Siedziała tu przez cały czas biegając od jednego łózka do drugiego, pomagając dzieciakom Apolla. Gdy ja znikałem stąd tak szybko jak się tu pojawiałem, znosząc kolejnych rannych.
Zatrzymałem się na zewnątrz, wypełniając płuca świeżym powietrzem, gdy odetchnąłem, powolnym krokiem udałem się do baraku. Dopiero teraz poczułem jak bardzo jestem zmęczony.
Chciałbym nie widzieć tego wszystkiego, bólu w ich oczach, nie słyszeć jak konają. Chciałbym zamknąć oczy, zasnąć i obudzić się nie pamiętając o tym wszystkim. Ale tak się nie dało, uczucie bezsilności nie dawało mi spokoju. Wciąż czułem coś co kazało mi wstać i biec by im pomóc, tyle że nie mogłem. Powieki coraz bardziej mi ciążyły, jeszcze nigdy nie byłem tak wdzięczny słabościom mojego ciała.
*******
Znów stałem w kompletnej ciemności, mając deja vu. Jakby ten dzień nie był wystarczająco zły, spotkanie z bliźniakami Aresa musiało zamienić mój sen w koszmar. Tym razem nie biegałem jak opętany, próbując uciec z tej ciemności. Wiedziałem że światło przyjdzie samo, tak jak wtedy. Blask, spadanie, i znów leżałem przed Dejmosem. Różnica była taka że tym razem tu też panowała noc, przez koronę drzew przenikał blask księżyca. Syn Aresa siedział na ziemi poprawiając ognisko, będąc niewzruszonym moją obecnością.
- Czego chcesz?- Warknąłem, chłopak spojrzał w moją stronę.- Mów i odeślij mnie z powrotem.
- Nie denerwuj się tak bo ci coś pęknie, nie mam zamiaru cię tu przetrzymywać.- Mówił to innym tonem niż ostatnio, nie było w tym słychać kpiny tylko zdecydowanie. Na jego twarzy malowało się to samo, może i jego to wszystko ruszało. Przypomniało mi się to co mówiła mi Annabeth o świątyni ze spętanym Aresem, który zdaniem Piper miał symbolizować to że każda wojna nie się ze sobą cierpienie. Ta myśl utwierdziła mnie że Dejmos wcale nie jest tak obojętny na to co się dziś stało.
- Gdzie twój brat?- Zmieniłem ton, przestając widzieć w nim wroga. Chciałem wiedzieć co planuje a wiedząc że może wejrzeć mi w umysł nie próbowałem go bardziej wypytywać.
- Posłuchaj, jesteś w San Francisco, stąd masz blisko do Hadesu więc się tam udasz.- Przerwał zastanawiając się nad tym czy mówić dalej.- Ja i Fobos będziemy mieć na oku waszą ferajnę. Tak na wypadek jakby ktoś coś kombinował.- Kończąc, szybko pstrykną palcami odsyłając mnie z powrotem, bym nie mógł zadać kolejnego pytania.
********
Znów-dosłownie- wyrwałem się ze snu. Nie znoszę uczuć które niosą ze sobą bliźniaczy bogowie, cały się trzęsłem czując niepokój, sam nie wiedząc o co. Do tego chodziły mi po głowie słowa Dejmosa, musi wiedzieć, a przynajmniej podejrzewać co dzieje się z tymi którzy nagle przepadli.
- Zły sen?- Słysząc te pytanie, odwróciłem się w stronę dziewczyny która mi je zadała. Annabeth podpierała się łokciami na łóżku naprzeciwko mnie. Ściągnąłem swoje nogi z pryczy, podparłem łokcie na kolanach i pokiwałem przecząco, odpowiadając tym samym na jej pytanie.
- Nie możesz spać?- Spytałem, szeptem by nie zbudzić tych którzy nie mają kłopotu ze snem. Dziewczyna odpowiedziała na pytanie w ten sam sposób co ja.

Podszedłem do jej łózka kładąc się obok niej i całując ją w czubek głowy gdy wtuliła się we mnie. Leżeliśmy tak do rana, bo żadne z nas nie mogło zmrużyć oka, ja przez myśl że mam bez słowa ją zostawić i iść samemu do Hadesu, a Annabeth przez ciągłe myślenie o tym wszystkim co się wydarzyło.   

2 komentarze:

  1. Rozdział bardzo fajny . W niektórych miejscach brakuje przecinków ,ale co tam . Końcówka najlepsza ,ale przykro .
    Czekam na następny z niecierpliwością .
    P.S Nie zobaczyłam nigdzie zakładki spam ,ale jeśli spodobał ci się blog o Silenie myślę ,że i ten ci przypadnie do gustu : http://a-new-era-of-heroes.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział super !
    Końcówka najlepsza! Taka urocza!
    Jason w końcu przeżył czy nie?
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń